Czas tak szybko pędzi, że kolejny rok został odznaczony na
mojej lini życia. Wcale się nie czuję na tyle i ta liczba póki co jest dla mnie
tylko dwoma cyferkami zestawionymi obok siebie. Jak co roku staram się o
specjalną sukienkę i tym razem nie było inaczej. Skoro to połowica lat
trzydziestych to tym bardziej trzeba było się postarać. Dla mnie ta sukienka ma
symboliczne znaczenie bo kupiłam ją ze względu na wyjątkowy materiał ze wzorem
słońca i księżyca. Moja kochana babuszka zawsze mówiła do mnie „Moje Słoneczko”,
do samego końca. Ponad rok nie ma jej przy mnie ale zawsze o niej myślę i
tęsknię. Dziadek odszedł trzy lata temu i uwielbiał księżyc szczególnie patrzeć
na niego wieczorami. Tak więc w ten urodzinowy dzień wystroiłam się dla
nich dzięki polskiej marce Laurella. Pojechałam specjalnie ich odwiedzić ,
pogadać i postawić świeczki a potem zawitałam do rodziców.
W końcu doczekałam się mojej nowej huśtawki na ogrodzie,
zjedliśmy obiad w klimatycznej knajpce niedaleko i na koniec siostrzyczka
zrobiła mi kilka pamiątkowych fotek w naszym Jabłonowskim Parku, czego efekty
widać poniżej. Mam nadzieję, że moje trzy życzenia się spełnią i kolejny rok
będzie pozytywny i zaskoczy mnie miłymi rzeczami, fajnymi przeżyciami i nowymi
wyzwaniami.
Werona pewnie większości kojarzy się z Romeo i Julią. Włochom chyba również i bardzo dobrze podłapali temat Szekspira. Oczywiście nie jeśli chodzi tu o wartości literackie a biznesowe. Jak zrobić coś z niczego
i jeszcze na tym zarobić? To się Włochom udało.
W Wenecji wsiadamy w pociąg aby się przekonać o co chodzi z tym słynnym love story i czym zaskoczy nas Werona. Po przyjeździe wsiadamy w autobus i jedziemy w kierunku największego placu miasta czyli Piazza Bra. Rozglądamy się dookoła, pierwsze co się rzuca w oczy to Arena a mi zaraz przypomina się ukochany Rzym.
Idziemy przed siebie, zaczynamy robić zdjęcia. Zaraz wypatruje tabliczkę z napisem Casa de Gulietta. Czyli idziemy w dobrym kierunku. Po drodze mijamy oczywiście ekskluzywne butiki, ale ciuszki mnie nie powaliły na kolana. Skręcamy w kolejną uliczkę i już wiem gdzie dalej należy iść widząc mały tłumik gromadzący się przed bramą. No dobra, czyli zmierzamy do "słynnego" balkonu za który każą sobie jeszcze słono płacić. 6 euro żeby wejść i cyknąć fotę w miejscu co to nie żaden dom Capuletti a Capello. No nie wierzę w to co widzę.
Prawda jest taka, że to wszystko wymyślona fikcja i ta przez Szekspira i ta przez Włochów. Żadna Julia na tym balkonie na prawdę nie stała, a Szekspir w ogóle nie był w Weronie. Gdyby było inaczej byłabym skłonna zrozumieć te tłumy i tych turystów co to płacą żeby sobie na jakiś tam balkon wejść i pomachać. No ale żeby było ciekawiej to już na dole stoi sobie Julia. Posągowa. Czeka na nas z wypiętą piersią. Kolejna historyjka wymyślona przez Włochów brzmi: jeśli położysz dłoń na prawą pierś Julii to spotkasz miłość. (pewnie wymyślili to pijąc wino i wcinając pizze a teraz pękają ze śmiechu patrząc na tych naiwniaków co te historyjki kupili). I żeby była jasność, ja na żaden balkon nie weszłam i cycka też nie macałam.
To nie koniec oczywiście "Juliowych" rewelacji. Wszędzie gift shopy z pamiątkami, kłódki serca i generalnie cały kramik związany z tym "słynnym" dziełem. A jako wisienka na torcie to ściany przy wejściowej bramie oblepione są karteczkami z miłosnymi wyznaniami, niektóre pisane na plastrach opatrunkowych. Jedno mnie totalnie wprawiło w osłupienie bo napisane było na otwartej i rozłożonej podpasce. Ludzka pomysłowość nie zna granic. Karteczki przyklejone były często na gumy do żucia. Przyznaje, że całość zbyt estetycznie nie wyglądała.
Skoro jesteśmy przy temacie Juli, działa w Weronie "Klub Julii" gdzie wolontariusze z całego świata odpowiadają na pozostawione listy. Próbowałyśmy zlokalizować to miejsce, ale chyba zmienili adres. Jednak najdziwniejszą dla mnie rzeczą jest rzekomy grób naszej bohaterki w byłym klasztorze benedyktyńskim. Jest oczywiście pusty i za ta pustkę trzeba zapłacić 4 euro. Gdyby ktoś miał ochotę.
Żeby nie zapomnieć o naszym Romeo to jego dom znajduje się kilometr dalej od ukochanej i jest własnością prywatną.
Opuszczamy to dziwne miejsce, Szekspirowskich bohaterów i podążamy przed siebie odkrywając kolejne place i zakątki Werony. Słynny plac Piazza delle Erbe czyli Plac Ziół jest dość zatłoczony turystami i straganami więc przechodzimy na spokojniejszy Piazza dei Signori. W końcu siadamy na chwilę odpocząć. Mój brzuszek podpowiada mi, że zbliża się czas na lody.
Wyczytałam o pewnej lodziarni nad rzeką Adyga i postanowiłam ją sprawdzić. Zmieniam buty na klapki i w drogę. Widok ludzi wcinających lody oznaczał, że chyba to miejsce na prawdę ma jakąś renomę. Ponte de Pietra bo tak się nazywa to ponoć najlepsza lodziarnia w Weronie. Jestem czasem sceptycznie nastawiona do lokali typu "najlepszy w mieście..." po tym jak "Najlepsza pizza w Rzymie" okazała się największą klapą jaką jadłam. Tutaj jednak przyznaje, lody były pyszne, obsługa super i nawet mogłam popróbować smaków zanim się zdecydowałam. U mnie to typowe, im większy wybór tym gorzej. Zaraz po kupnie lodów wszyscy siadają na ławkach zjeść i popatrzeć na rzekę.
Kiedy już się uraczyłyśmy, przyszła pora na kolejny punkt na trasie, czyli taras widokowy na zamku. Przechodzimy przez most Ponte Pietra i decydujemy się wjechać kolejką na górę za 1 euro i zejść piechotą na dół. Polecam taką opcję bo bardzo przyjemnie się schodziło. Zamek San Pietro był nieczynny dla zwiedzających, ale panorama Werony to była uczta dla moich oczu i mi zdecydowanie wystarczyła. Jak dla mnie obowiązkowe miejsce do zobaczenia. Gdzie tam jakiś balkon fikcyjnej Julii.
Reszta naszej trasy to był powrót i typowo włoski spacer, czyli maszerowanie swobodne uliczkami, przystanek na makaron i powrót na Piazza Bra. Pobyt zakończyłyśmy z mocnym uderzeniem.....Pioruna. Jak wróciłyśmy na stację zaczęło lać i grzmieć, kazano nam zmienić pociąg bo ten w którym siedziałyśmy gotowe do drogi doznał awarii (pewnie od pioruna) i przez to zmoczył nas deszcz jak biegłyśmy między peronami. Nic dodać, nic ująć. Wycieczka udana. Werona zaliczona. Warto tu przyjechać.
P.s Kto chce zakosztować trochę włoskiego klimatu i zerknąć na Weronę to polecam film "Listy do Julii"
Wykorzystując chwilową przerwę od normalnego życia
postanowiłam nadrobić małe zaległości i wstawić filmik z Padwy. Włochy, które są teraz silnie opanowane przez Koronowirusa mogę sobię tylko pooglądać na
zdjęciach i wideo.
Padwa to fajne, niewielkie miasteczko blisko Wenecji, gdzie
można zrobić sobie krótki jednodniowy wypad. Kilkanaście minut pociągiem i
opuszczamy zatłoczoną turystami Wenecję. Pamiętam, że jak przybyłyśmy do Padwy można było odczuć, że panuje siesta. Wszędzie
było pusto. Cisza i spokój, nawet tak
wielki, że nie miałyśmy kogo spytać o drogę jak mi się Google maps zawiesiło.
CO WARTO
ZOBACZYĆ
Padwa uważana jest jako miasto kościołów, bo jest ich znaczna
ilość, jednak mimo że nie jestem wielką fanką budynków sakralnych to polecam
odwiedzić Bazylikę Św. Antoniego. Grób, relikwie a także piękne krużganki to
obowiązek moim zdaniem na trasie spaceru po mieście
A jak już o spacerowaniu
mowa to kolejna ciekawostka. Padwa to też miasto rowerów. Jest ich naprawdę dużo
i zastanawiałam się czy jednego nie „buchnąć”
;-D
Miasto jest naznaczone również wybitnymi polakami i tak znajdziemy
tu pomniki Stefana Batorego i Jana III
Sobieskiego, oraz plac Maksymiliana Kolbe. Kto lubi kawę i nie boi się
eleganckich kelnerów pod krawatem to może zajść zakosztować przyjemności w
restauracji Pedrocchi. Mieści się ona przy ulicy VIII Febbraio i jest najstarszą kawiarnią w Padwie. Jej początki
sięgają roku 1831 kiedy to właściciel Antonio Pedrocchi razem z przyjacielem przebudowali
ówczesną malutką kawiarnię w bardziej dystyngowane i eleganckie miejsce.
Jak to bywa we Włoszech tu gubimy i znajdujemy się co chwila,
wychodzimy na różne place i uliczki więc trzeba po prostu wyruszyć w stronę
Starego Miasta i hulaj dusza gdzie nogi poniosą. Zapraszam do obejrzenia
filmiku, żeby choć trochę zakosztować uroku Padwy.
Będąc w Wenecji i nie popłynąć na pobliskie wysepki to na prawdę wielka strata. Szczególnie jeśli chodzi o Burano, które spodobało mi się najbardziej. Tak kolorowego miejsca jeszcze nie widziałam. Rozpoczęłyśmy naszą małą wycieczkę dość późno bo po 14 . Niektórzy pomyślą, że straciłyśmy aż połowę dnia, ale my sobie starannie przekalkulowałyśmy to i owo. O tym później.
DLACZEGO MURANO TO WYSPA SZKŁA?
Pierwsza wysepka na naszej trasie to Murano, czyli wyspa kolorowego szkła. Wiele lat temu byłam tam po raz pierwszy z rodzicami, Niewiele pamiętam poza faktem, że oglądaliśmy jak się tworzy wyroby ze szkła i przywieźliśmy szklaną butelkę z gondolą w środku, która do tej pory stoi w salonie u rodziców.
Za czasów Republiki Weneckiej w 1291 roku cała szklana produkcja została przeniesiona na Murano w obawie przed pożarami, gdyż większość budynków weneckich była wtedy drewniana. Spacer po wyspie to głównie spacer wśród sklepów wypełnionych kolorowymi wyrobami. Ceny, hmmm różne. Raczej super tanich rzeczy bym się tam nie spodziewała. Ale my sobie mały souvenir sprawiłyśmy. W Palazzo Giustinian znajduje się muzeum szkła, można też poszukać jakiegoś warsztatu gdzie wyrabiają te cuda i spróbować podejrzeć.
W XVII wieku Józef Szymon Belloti, urdzony na wyspie Murano, został architektem dla Polskiego Króla. Wykonał wiele projektów a wśród nich znalazł się jego własny pałac nazwany na cześć Jego wyspy "Muranów". Wkrótce cała dzielnica
Po spacerku na Murano, próbujemy odnaleźć tramwaj wodny, który zawiezie nas na Burano. Okazało się to małym wyzwaniem, bo co kogo zapytałam to mówił co innego. W końcu przystojny kelner dogadał się ze mną po angielsku i wyjaśnij jak tam dopłynąć. Po drodze był jeszcze przystanek na wyspie Torcello, ale dla nas było już za późno i była to najmniej atrakcyjna dla mnie wyspa.
BURANO - DLACZEGO WSZYSTKIE DOMY SĄ KOLOROWE?
Świat kolorów przywitał nas na Burano. Co prawda przypłynęłyśmy dość późno, bo miasteczko sprawiało wrażenie opustoszałego. Dla mnie idealnie, mniej intruzów na zdjęciach i święty spokój.
Kiedy weszłyśmy na ląd od razu było czuć energię bijącą od kolorów. Ponoć legenda głosi, że ludność malowała swoje domy aby powracający rybacy mogli zobaczyć osadę poprzez otaczającą mgłę. Tradycja jest kultywowana do tej pory i jeśli mieszkańcy chcą pomalować, bądź przemalować swój dom muszą złożyć specjalne pismo o pozwolenie, a także dostają wytyczne odnośnie koloru i rodzaju farby jakiej mogą użyć.
KORONKI Z BURANO
Tak jak Murano słynie ze szkła, tak Burano nie pozostaje w tyle bo szczególnie w XVI wieku słynęło z koronek, które w tamtym okresie obiegały całą Europę. W późniejszym okresie, koszty wytwarzania były na tyle drogie i czasochłonne, że zaprzestano produkcji.
Spacerowanie i robienie zdjęć było prawdziwą przyjemnością.
Nie ma chyba bardziej kolorowego miejsca na Ziemi, jak właśnie tu na Burano i ze wszystkich wysp w pobliżu Wenecji tu należy przypłynąć koniecznie. Gdybym miała wybrać tylko jedną to byłoby to zdecydowanie i bezapelacyjnie Burano.
PODRÓŹ I BILETY
Zainwestowałyśmy w nasze wysepkowe podróże po 20 euro. Tyle kosztuje bilet dobowy na osobę na wszystkie tramwaje wodne. Aby go najlepiej wyeksploatować skasowałyśmy coś ok 14:30 aby na drugi dzień zdążyć popłynąć na Lido, na małe opalanie i wypoczynek na plaży. Tak więc w sumie zobaczyłyśmy trzy wyspy i tuż przed upływem czasu zrobiłyśmy sobie jeszcze małą wycieczkę po Canale Grande od placu św Marka do Piazza Roma.
Podróż do Wenecji to był całkowity spontan. W sumie nie
planowałam jechać do Włoch, ale zawszę tam kończę mimo wszystko. W sumie fajnie
bo akurat w Wenecji nie było mnie siedemnaście lat. Moja siostra za to
ucieszyła się bardzo jak wyłapałam jakieś bilety na sierpień na tydzień przed
wylotem.
Tak więc poleciałyśmy do miasta kolorowychmasek, kanałów i gondoli, bo właśnie z tym
kojarzy mi się Wenecja. Przyleciałyśmy rano do Treviso i zaraz powitał nas lekki
deszczyk. Wsiadłyśmy w autokar za 12 euro od osoby, tak też uważam, że to
zdzierstwo, i wyruszyłyśmy zostawiając deszczyk w tyle.
Zakwaterowanie
Tak jak ostatnio korzystałam z airbnb więc z dworca PKP
Venezia Mestre miałyśmy ok. 10 minut na piechotę. Zawsze staram się znaleźć
kwaterę w jak najkorzystniejszej dla nas lokalizacji z racji tego, że często
robimy sobie wycieczki gdzieś dalej.
Wynajełyśmy tym razem pokój w dość przestronnym mieszkaniu z
dwoma łazienkami. W sumie nie dało się odczuć że mieszka tu jeszcze więcej osób
bo rzadko kiedy widziałyśmy kogokolwiek. W kuchni nie można było tylko gotować.
Był czajnik i mikrofala. Za to po drugiej stronie ulicy był supermarket,
przystanek autobusowy, kiosk, knajpy, sklepy z pamiątkami gdzie magnesy były po
1 euro, McDonalds i duże centrum handlowe kawałek dalej, wiec dla mnie wszystko
pod nosem, kolejny plus. Jak jadę zwiedzać nigdy nie nastawiam się na luksusy
bo są mi one po prostu zbędne. Zostawiam link do mieszkania
Zwiedzanie
Nasz pierwszy dzień rozpoczęłyśmy od… spania. Tak,
walnęłyśmy się na łóżko i przespałyśmy cały dzień bo lało i grzmiało. Mały
deszczyk przywędrował z Treviso i zamienił się w solidną ulewę w Wenecji. Wstałyśmy
po 18 i udałyśmy się do marketu kupić
coś do jedzenia i picia. Ciekawostka, u nich zakłada się rękawice ochronne jak
u nas do pieczywa, jeśli chce się pomacać jakieś warzywka lub owocki. Naprawdę zabawna
filozofia szczególnie jak i tak się wszystko myje. Torebki plastikowe za to są
biodegradowalne a nie jak u nas w biedronce czysty plastik J
Następnego dnia było już słoneczko. Zaczęłyśmy szukać biletów
autobusowych bo jak chce się kupić u kierowcy to wychodzi dwa razy drożej.
Lepiej zaopatrzyć się wcześniej w kiosku: 1,50 Euro. Dziesięć minut autobusem i
byłyśmy w tej „właściwej” dla nas Wenecji. Dałyśmy sobie spokój z informacją
turystyczną bo w końcu wszystkie drogi prowadzą do Placu Św. Marka. Do Katedry
jest wejście za darmo, tylko przypominam o nakryciu ramion i kobitki o szortach
zapomnijcie. Moja siostrunia kochana sweterek na ramionka wzięła ale spodenki
okazały się za krótkie bo babka „kontrolerka
długości odzienia” się czepła. To siostrzyczka obwiązała nogi swetrem, pal
licho że kroczyła jak Gejsza, a na ramiona wzięła moją zapasową bluzkę bo ja zawsze z zapasowym zestawem odzieżowym podróżuję.
Prawdziwa ze mnie Fashionistka (żart ;D) Taras płatny, ale darowałam sobie.
Magda jeszcze myślała ale mi szczerze się nie chciało.
Historia
Z racji tego, że Wenecja ma bardzo ciekawą i bogatą Historię
to nie będę tutaj jej produkować. Bardziej wnikliwych odsyłam do Wikipedii, a
tych mocno ambitnych i ciekawskich do rzetelniejszych źródeł.
Jedzenie
Najlepiej w Wenecji nie jeść, no chyba że się ma
nieograniczone fundusze i uwielbia płacić koperto to hulaj dusza. My zamiast na
żarcie przebimbałyśmy kaskę na dojazdy i pociągi. Same sobie szykowałyśmy
prowiant a w tym upale i tak się jeść nie chciało. Wyjątek to oczywiście lody.
I żelki Haribo. Pewien Pan co prawda z Dubaju nam Dinner proponował ale
powiedziałyśmy „Thank You”
Obserwacje Dywagacje
Wenecja zbytnio się nie zmieniła. No może więcej chińskiego
badziewia, mniej było gołębi na placu św Marka, za to ludzi mnóstwo. I służby
przeganiające turystów siadających na schodkach. A o ławki to się nie
postarali. Kolorowo nie tylko na wystawach sklepowych i można powiedzieć
romantycznie jakby się trochę tych ludzi w photoshopie wymazało.
Jest to na pewno wyjątkowe miasto i bardzo fotogeniczne,
choć na moich zdjęciach raczej tego nie widać. Na razie zalanie mu nie grozi.
Mam nadzieję, w sumie z siłami natury nigdy nic nie wiadomo. Czy warto tu
przyjechać? Tak, myślę że chociaż raz (mimo że ja już trzeci) warto zobaczyć, a
nawet trzeba ;-)
Nasz spacer, moje gadanie i głupie miny uwiecznione na
Vlogu. Tylka dla ludzi o mocnych nerwach ;)