Kilka wspomnień z pokazów na zakończenie sezonu. Występów z moim udziałem było aż cztery, co było nie lada wyzwaniem zwłaszcza w okresie upałów. Zamieszczam dwa w tym jeden mój ulubiony do utworu "Tainted Love" Wyjątkowo w tym układzie miałam swój niemały wkład w postaci doboru piosenki i pasów, które miałyśmy na sobie. Ania ułożyła świetną choreografię. Muzyka jest dla mnie bardzo ważna w tańcu. Jak jest "power" i czuje się moc to od razu lepiej się tańczy.
Ania chyba taką moc poczuła, bo miejscami w choreografii była za szybko ;-D. Zdarza się najlepszym ;-)
Drugi układ jest naszej instruktorki Klaudii. Tutaj odbyła się moja usilna walka z krawatem. Dziadostwo nie chciało się rozwiązać. Przed występem prosiłam pewnego pana żeby mi zawiązał profesjonalnie co później ja w mało profesjonalny sposób próbowałam rozplątać. Lekcja dla mnie: :Naucz się wiązać krawat, może ci się jeszcze ta umiejętność przydać i to nie tylko tańca"
Pies, najwierniejszy i oddany przyjaciel człowieka...
Ostatnio było mi smutno. Chyba kłoda smutku zwaliła mi się pod nogi. Kto czytał ostatni wpis ten wie o czym mowa. Sama czytałam go kilka razy, żeby mieć siłę zmagać się z wieloma rzeczami. Ponieważ staram się słuchać własnych rad, postanowiłam znaleźć sposób na tą kłodę, żeby trochę się uśmiechnąć. Z pomocą przyszła mi Lucy....
Lucy to kundelek, którego znam od szczeniaczka. Ma już dziesięć lat a ja nie wierzę jak ten czas zleciał. Nie należy do mnie, ale jest mi bardzo bliska i jesteśmy zżyte ze sobą. Przeżyłyśmy nie jedno razem. Dalej ma entuzjazm i siłę jakby dopiero co przyszła na świat. Niedawno mało jej nie straciliśmy, bo zaatakowały ją kleszcze a lekarz dawał jej 30% na przeżycie. Ja jednak wierzyłam, że jest silna i da radę i nie przyjmowałam do wiadomości takich lekarskich statystyk. Już raz się wygrzebała jak miała 5 lat i teraz też jej się to udało. Jedno muszę przyznać. Kundelki to najsilniejsze psy na świecie.
Kiedy do niej przyjeżdżam zawsze biegnie uśmiechnięta i od razu pakuje mi się do samochodu gotowa do drogi. Istny fan samochodowych wycieczek. Nie mogłam przynieść jej rozczarowania, więc pojechałyśmy sobie na krótką przejażdżkę znaleźć fajne miejsce na spacer. Ruch i świeże powietrze to mój sposób na gorsze samopoczucie. No i przede wszystkim towarzystwo czworonoga, który nawet jak mi źle i bliżej mi do płaczu niż śmiechu, to potrafi mnie rozśmieszyć. Bieganie z Lucy i zabawa dobrze mi zrobiła. Zdecydowanie wróciłam w trochę lepszym nastroju, gotowa zmagać się dalej z tym pokręconym życiem.
Sama nie mam zwierzaka, choć bardzo bym chciała. O wiele przyjemniej jest wrócić do domu wiedząc, że ktoś na Ciebie czeka i jest zawsze w dobrym humorze. Wiem jednak, że to duża odpowiedzialność a jak się mieszka samemu i często jest się cały dzień poza domem to zwierzak bidny siedzi sam. Najgorsze jednak jest wtedy, gdy nasz czworonożny przyjaciel choruje a my nie wiele czasem możemy zrobić. Przeżyłam to już dwa razy z pieskami, które mieliśmy z rodzicami, że teraz się tego boję. Człowiek tak łatwo się przyzwyczaja a potem będzie trzeba się pożegnać i tak. Najgorsze jak zbyt szybko i z powodu choroby....
Czas pokaże, czy w moim domu zagości jakiś zwierzak.....
"Świat byłby lepszym miejscem, gdyby każdy miał możliwość kochania tak bezwarunkowo jak pies." - MK Clinton
Co zrobić jak kolejna kłoda leży przed nami? Usiąść, pomyśleć co z nią zrobić,w końcu to tylko kolejna przeszkoda na drodze, którą trzeba obejść, przejść, przeskoczyć i podążyć dalej za tym czego pragniemy
Kwiecień to mój ulubiony miesiąc. Pod warunkiem, że jest oczywiście ciepły i słoneczny. No i mamy jeszcze przed sobą prawie pół roku słońca, długiego dnia i wakacji. Perspektywa przyjemna aczkolwiek jest w tym gdzieś ziarenko smutku, który skrzętnie się ukrywa. Kiedyś właśnie w piękną pogodę zaliczałam swoje największe doły i spadki nastroju. Tak jak by były one stałym cyklem w kalendarzu. Czerwiec - Jo ma doła, Lipiec - Jo beczy, Sierpień - Jo przechodzi bunt na cały świat. I tak co roku, aż rozsypałam się na drobne. Proces zbierania się i składania na nowo był najtrudniejszym okresem jaki musiałam przejść. Najtrudniejszym etapem mojej drogi. Widmo końca świata nie było tak przerażające jak nicość i niemoc w którą wpadłam. Myślałam, że nic już mnie w życiu nie czeka i nie dam rady się podnieść. Mało tego, ile razy można upadać i podnosić się na nowo? Czy jest jakiś limit? Nie ma. Zawsze zastanawiamy się dlaczego nas to spotyka. Czemu los zsyła nam kłody pod nogi? Czy robimy coś nie tak? Co my mamy z tymi kłodami zrobić? Nie ma idealnej i jednej recepty na przeciwności losu, niepowodzenia czy rozczarowania jakie nas spotykają. Jest jednak kilka rzeczy, które możemy zrobić aby mimo tego ruszyć dalej w swoją wędrówkę
Number 1
Pierwsza reakcja: dlaczego ta durna kłoda tu jest? Słowo dlaczego jest nieuniknione i odpowiedź na nią wszyscy znamy: "Nie wiadomo" Potem następuję w zależności od osoby; płacz, histeria, tupanie nogami, bluzgi w każdym kierunku i obmyślanie planu czy jest jakiś dźwig który odwali robotę za nas i nam ją sprzed nóg usunie. My wolimy przecież nałożyć koc na głowę i czekać aż może kłoda sama zniknie?
Number 2
Jak zaliczyłaś/zaliczyłeś Number 1 przejdź od razu do Number 3 ;-D
Number 3
Akceptacja: Niestety ona już tu leży i ciskanie się na cały świat i wycie bez końca do księżyca nie zmieni tego faktu. Trzeba go zaakceptować i zrobić najtrudniejszą rzecz: Podjąć decyzję. Czy mimo wszystko idę dalej i walczę o siebie, czy zatracam się i pogrążam na dnie bo kłoda mnie zwaliła.
Number 4
Brawo, wybrałeś/ wybrałaś iść dalej i jesteś już w punkcie 4-tym! Hurraa, ale co z tego? Co dalej? W którym kierunku iść? W sumie nie czujesz zbytniego entuzjazmu ani sensu. Po głowie chodzą myśli, że nawet jak ruszysz to zawalą się kolejne kłody. Jaką mam gwarancje, że tym razem gdzieś dojdę? Nie ma takiej gwarancji bo w życiu nie jest nic pewne i nic nie jest dane nam czy odebrane na zawsze. Ryzyko jest wpisane w życie i nigdy nie wiemy czy nam się coś uda czy nie. Ale najważniejsze to takie ryzyko podejmować ze świadomością: "Jak wyjdzie super, jak nie wyjdzie to przynajmniej sprawdziłem na własnej skórze, że to nie ta droga i może ta kłoda była potrzebna żeby zawrócić i skręcić w drugą stronę. Nawet jeśli była to największa i najtrudniejsza kłoda jaką musieliśmy pokonać.
Number 5
Przeszedłeś najważniejsze kroki początku swojej wędrówki. Jeśli pogodzisz się i zaakceptujesz fakt,że na wiele rzeczy w naszym życiu nie mamy wpływu, że nasze decyzje i potknięcia nigdy nie są celowe i wydarzają się, bo na ty polega życie, to znaczy że jesteś w pełni świadomy, że mimo kłód warto wyruszyć do przodu niż stać w miejscu z negatywnymi myślami, które nie zaprowadzą nas do niczego. Będzie ciężko, smutno, szczególnie jak kolana będą poobijane i dopadnie zwątpienie, ale będzie też radośnie, spokojnie, bo nasze emocje to tylko chwilowe i przejściowe stany. A w życiową wędrówkę zawsze musimy pamiętać żeby zabrać bandaż, plaster i solidną porcję wiary i nadziei.....
Number 6
Nie zapominaj o wsparciu życzliwych Ci ludzi. Czasami najtrudniejsze w całej tej wędrówce jest poczucie że jesteśmy w tym sami; że nikt nie doda nam otuchy czy nie powie: Dasz radę wierzę w Ciebie. I nie chodzi tu o to, że ktoś ma nas poprowadzić przez życie za rękę i przejść z nami jak parasol ochronny drogę, która jest na tym etapie do przejścia tylko i wyłącznie przez nas. Jednak poczucie samotności w wędrówce i pokonywaniu kłód bez wsparcia jest czasem o wiele trudniejsze niż wspinanie się na swoje własne największe szczyty czy kłody. Dzielenie się tym co nas boli, smuci, przeraża jest tak samo ważne jak sam proces pójścia do przodu. Bez tego często nie zajdziemy daleko, a nawet możemy gdzieś utknąć na długi postój. Oczyszczajmy wnętrze i dzielmy się tym z zaufaną osobą a będziemy silniejsi by iść dalej bo druga osoba często spojrzy na nasz problem z innej perspektywy i rzuci nowy na niego pogląd.
Number 7
Jestem z Ciebie dumna, stoisz mimo lęku na swoim kolejnym starcie. Ja ci teraz powiem: Ready, Steady........ Go......! Nie obracaj się za Siebie.
Trzymam kciuki :-)
Jo
P.S dzisiejszy wpis dedykuję najbliższym Przyjaciołom i Tym, którzy tak jak ja napotykają kłody i mimo wszystkiego starają się walczyć i iść dalej......
Kiedy podążamy jakąś ścieżką nigdy nie wiemy gdzie nas ona doprowadzi i kogo bądź co spotkamy na drodze. Chcemy wierzyć, że bez przeszkód dojdziemy do celu, ale życie jest nieprzewidywalne i nieraz jeszcze nas zaskoczy.
Na razie przerwa na kwiatuszki.....:-)
No dobra, zanim wyruszymy trzeba się upewnić, że dobrze wyglądamy :-D
Przystanek na zadumę. "Panie Boże, czemu na świecie jest tyle cierpienia i smutku? No i kłód zalegających na życiowych drogach......???
Warto zatrzymać się i cieszyć z tak drobnych rzeczy jak kwitnące pączki. Prawdziwy cud natury.
Taka mała rzecz a cieszy..... Nie można się cały czas smucić.
No dobra, to już jest solidna kłoda. Tego się nie spodziewałam. Postoje, oswoję się z nią, zaakceptuje, że jest i obmyślę plan czy się na nią wdrapywać, obejść a może zawrócić i skręcić w inną alejkę? I oto jest dylemat.....
Już myślałam, że ich w tym roku nie zobaczę bo zdążyły przekwitnąćzanim ruszyłam tylek do parku a tu niespodzianka. Ostani przebiśnieg czekał na mnie.
Kolor żółty kojarzy mi się ze słońcem, ciepłem i radością. Może w końcu się jej doczekam......
W życiu nie ważne jest ile kłód przyjdzie nam przejść czy obejść, ile razy będziemy musieli się wspinać pod górę i obijemy sobie tyłek bo zaliczymy w naszej życiowej wędrówce mnóstwo upadków i błędów. Najważniejsze jest, aby iść do przodu nawet jak boli, bo zawsze jest nadzieja że dojdziemy do bezpiecznej przystani. Jeśli zaczniemy się cofać lub będziemy stać w miejscu dopadnie nas wtedy tylko i wyłącznie smutek i niemoc, a przecież każdy człowiek w głębi duszy dąży do tego by być szczęśliwym.
Każdy już chyba odlicza dni do wiosny i czeka aż będzie
ciepło. Wsumie ciężko powiedzieć aby
była prawdziwa zima bo śniegu w tym roku w Warszawie było jak na lekarstwo. Nie udało mi się nawet zrobić zimowych zdjęć z białym puchem na drzewach. Pogodowy pech, choć jeszcze nic nie wiadomo... Pamiętam jak kilka miesięcy temu żegnałam
lato swoim pokracznym "tańcem" na polanie. W tym roku po raz pierwszy
przyszła pora na pożegnanie zimy i przywoływanie wiosny. Pogoda postanowiła trochę
nas rozpieścić więc i ja postanowiłam poszukać trochę oznak nadchodzącej
wiosny. Moja iście przedwiosenna stylizacja idelanie wtopiła się w krajobraz. Patrząc na zdjęcia można by pomyśleć, że to przywitanie jesieni ale zapewniam zdjęcia były robione w niedzielę :-)
Niczego spektakularnego nie znalazłam, żadnych kwiatków czy
przedwczesnych pąków na gałązkach. Czego się w sumie spodziewałaś Jo w środku
lutego??:-D Jednak odnalazłam coś innego czego nie widać na wideo. Ptaki.
Śpiewały głośno ciesząc się chyba tak bardzo jak ja, że nie ma mrozu. Można je
usłyszeć w tle utworu bo specjalnie nie wyciszyłam ich radosnego śpiewania. Fakt, że
mogłam sobie pobiegać bez kurtki i potańczyć na kolejnej polanie sprawił mi
wiele radości. Opanowałam też niezwykle trudną sztukę biegania w szpilkach po
trawie i dołach co do rozsądnych rzeczy jednak nie należy, szczególnie jak się
tańczy i pokazy taneczne za pasem. Cóż, słabość do obcasów zwyciężyła.
Pamiętam jak byłam małą
dziewczynką i grzebałam w szafie babci. Miała tam taką spódnicę z falbaną w różowe i czarne maziaje, którą
uwielbiałam. Wciągałam ją jak tylko mama
nie patrzyła, trzymałam małymi rączkami w pasie i kręciłam się w kółko.
Kochałam tzw. spódnice "kręcące" Najlepiej było jak zostawałam sama z
dziadkiem a rodzice wychodzili do znajomych. Dziadek pozwalał wnuczce na
wszystko, wiec zakładałam co chciałam i wyjmowałam co chciałam. Mama
podejrzewam łapała się za głowę jak wracała i widziała ubrania porozrzucane i mnie śpiącą w ich ciuchach.
Chyba słabość z dzieciństwa została mi do teraz bo dalej lubię spódnice
"kręcące" i jak mam okazję i nikt nie patrzy to się trochę pokręcę.
Ta sprawiła się idealnie i przeszła
test.
Ale wracając do sedna...Jeszcze
nie dawno było lato, jesień, a tu już kolejna wiosna przed nami. Zmiany pór
roku przypominają nam też jak szybko czas leci. Z jednej strony się cieszymy z drugiej zdajemy
sobie sprawę jak nam życie przelatuje. Dlatego warto jest czasami cieszyć się
małymi rzeczami i doceniać nawet drobne miłe chwile w życiu. Nie wybiegać w
daleką przyszłość i nie oczekiwać od życia tylko spektakularnych wydarzeń. Dla
kogoś zwykły spacer po suchych liściach to nic takiego i pewnie kiedyś też bym
tak pomyślała, jeszcze burknęła skwaszona, że sto razy byłam w tym parku, znam
go na pamięć i czym się tu ekscytować.. Teraz dla mnie to kolejna uchwycona
chwila z uśmiechem na ustach.
Jeszcze trzy lata temu bym nie pomyślała, że będę grać utwór
mojego ulubionego kompozytora Ludovico Einaudiego i wezmę udział w niesamowitym
projekcie. Jak widać marzenie może się spełnić jeśli tylko będziemy mieli
odwagę zrobić pierwszy krok i po nie sięgnąć.
Przez chyba połowę swojego życia chciałam grać na pianinie.
Nie miałam jednak odwagi aby właśnie ten pierwszy krok wykonać. Zawsze
fascynowało mnie to a zarazem nurtowało jak to jest możliwe, że jedna ręka robi
zupełnie co innego niż druga i to w tym samym czasie. Na dodatek musi to robić
w odpowiednim rytmie z odpowiednią dynamiką i tempem. Dopiero jednak będąc
świadomą i pewną siebie kobietą udało mi się tą tajemnicę odkryć, co tak na prawdę
żadną tajemnicą nie jest. Najpierw prawa ręka, potem lewa, potem łączymy w
bardzo wolnym tempie, dodajemy pracę prawej stopy i........długo ćwiczymy aż
wejdzie w ręce. Jednak nie osiągnęłam bym tego co do tej pory, gdyby nie
wyjątkowa osoba, którą miałam szczęście poznać i która od 2,5 roku pracuje ze
mną, abym mogła grać swoje ukochane utwory i dzięki której możemy oglądać i
przede wszystkim słuchać niniejszego wideo. Mowa oczywiście o moim nauczycielu
Kamilu z TuralskiStudio. Osoba
niesamowicie utalentowana muzycznie z ogromnym doświadczeniem, indywidualnym
podejściem do każdego ucznia, która stara się pomóc spełniać marzenia o graniu
na pianinie i rozwijaniu swoich umiejętności. Osoba, która Ci nie powie: To
niemożliwe! Tylko "musisz ćwiczyć by osiągnąć swój cel"
Kilka miesięcy temu Kamil stworzył piękną aranżacje do
utworu "Walk" Ludovico Einaudiego, która nadała utworowi nowego
wymiaru podkreślając jego czar a zarazem prostotę, niczego jednak nie ujmując
oryginałowi, który jest po prostu inny. Muzyka od zawsze mi towarzyszyła i
wywoływała cały wachlarz emocji. Pod jej właśnie wpływem powstał pomysł na
wideo. Spacer, poszukiwanie, droga, czas i odnalezienie tej cząstki Siebie,
która jest tak naprawdę głęboko ukryta. Niepokój, ciekawość, złość, radość i
spokój, tworzą gamęemocji, które mi
towarzyszyły podczas grania tego utworu.
Dziękuję Kamilowi za jego ciężką twórczą i piękną pracę,
dzięki której możemy słuchać i oglądać to niezwykłe wideo. Za niezliczoną ilość
godzin, którą spędził przy tym projekcie a także pracując ze mną abym zagrała
jak najlepiej. Po stokroć dziękuję Ci Kamil za tą wspaniałą przygodę. Życzę Ci
samych sukcesów i niezliczonej ilości projektów. Dziękuję rodzicom, dzięki
którym mogę grać i się rozwijać i marzenie mogło stać się rzeczywistością.
Dlatego ten utwór specjalnie dedykuje Wam Kochani ;-)
Co roku, 25 listopada odbywa się Dzień Pluszowego Misia. Fajnie, że pluszaki doczekały się takiego dnia w kalendarzu, w końcu już od dziecka towarzyszą nam w naszej codziennej życiowej wędrówce. Trafiają do nas jako prezenty od rodziców, dziadków, Św. Mikołaja, przyjaciół a czasem nawet od ukochanej osoby.
Śpią z nami walając się często po poduszkach, a rano nieraz zbieramy co poniektóre bardziej ruchliwe z podłogi. Pakujemy do plecaków i zabieramy na wycieczkę, żeby zwiedziły trochę świata a nie tylko zalegały na łóżku.
Jako dzieci przebieramy je w ubranka, budujemy domki czy wspólnie jadamy posiłki. Ja najczęściej przytulam je, jak jest mi źle i smutno. Nieraz wysłuchiwały dzielnie moich lamentów i żali na cały świat, nieudany dzień, tłumiły mój gniew, czy towarzyszyły w chorobie i najtrudniejszych życiowych zakrętach. Za to jestem im bardzo wdzięczna. Dlatego też w ten wyjątkowy dzień spędzam trochę z nimi czasu organizując małe "party"
Z różnym skutkiem to się kończy bo co poniektórym nawet Piccollo uderza do "małego rozumka"
Na koniec specjalna piosenka jaką śpiewam po angielsku z moimi małymi uczniami.