Jak wyglądała Polka  w okupacyjnej rzeczywistości?

Jak wyglądała Polka w okupacyjnej rzeczywistości?

Narodowe Archiwum Cyfrowe



 Zawsze zastanawiałam się jak kobiety radziły sobie w trakcie wojny. Jak wtedy wyglądała moda na ulicach okupowanej Warszawy. Oglądając polskie seriale typu Wojenne Dziewczyny czy Czas Honoru trochę za pięknie to mi wszystko wyglądało. Udało mi się znaleźć ciekawą książkę „Moda Kobieca w   Okupowanej Polsce” , która rozwiała trochę moje wątpliwości i ukazała że duch pięknych i eleganckich polek nie został złamany przez bezwzględnego okupanta.

Joanna Mruk, autorka wyżej wspomnianej książki najpierw proponuje zapoznać się z modą kobiecą przedwojenną aby potem zrozumieć wygląd kobiet w czasie okupacji. 

W TAKIM RAZIE JAK WYGLĄDAŁA PRZEDWOJENNA POLKA?

Narodowe Archiwum Cyfrowe. Moda międzywojenna.


Pod koniec lat 30-tych kobieca sylwetka zaczyna ulegać zmianom. Spódnice i sukienki ulegają skróceniu i nosi się je teraz tuż za kolano. Model kloszowy wchodzi do łask, do tego podkreślona talia paskiem i uwydatnione ramiona w formie bufek, rękawki  zdobione falbankami, peleryny i szerokie kołnierze. Taki model sylwetki utrzymywał się aż do 1947 roku. Co ciekawe nawet wtedy kobiety posiadały coś takiego jak wzór garderoby, teraz nazywana przez nas kapsułową.  Podręcznik „Sztuka Ubierania się” zamieścił taki spis aby każda kobieta wiedziała jak powinna wyglądać ich szafa.

Garderoba Kapsułowa u przedwojennej Polki

Bielizna, gorset, szlafrok, suknia domowa/domowy fartuch

Suknia sportowa/spacerowa: Letnia/zimowa

Suknia odświętna/wizytowa:Letnia/zimowa

Suknia wieczorowa/balowa

Płaszcz: Letni/zimowy

Bluzka

Kostium, czyli komplet spódnica z marynarką

Strój sportowy na który składały się: kąpielowy, tenisowy, narciarski, łyżwiarski, do jazdy konnej.

Kobiety w zależności od zamożności zaopatrywały się w Domach Mody, pracowniach krawieckich, bądź szyły same często korzystając z gotowych wykrojów zamieszczanych w czasopismach kobiecych. Najbardziej znany dom mody nazywał się Bogusław Herse ale został zamknięty w 1936 roku i jego miejsce zajął Dom Modelowy Boguchwał Myszkorowski gdzie najpiękniejsze jego kreacje można było oglądać w przedwojennych filmach i balach na które w tamtych czasach uczęszczano. A skoro już wspomniałam o balach to najbardziej  popularne w tamtym okresie to Bal Mody organizowany w hotelu Europejskim, przyjęcia dyplomatyczne na Zamku Królewskim, które organizował prezydent Mościcki bądź Józef Beck oraz bale karnawałowe. 

Narodowe Archiwum Cyfrowe. Polki w późnych latach 30-tych.


DODATKI

Jedna bardzo ważna zasada modowa, której należało przestrzegać to KAPELUSZ, POŃCZOCHY I RĘKAWICZKI. Bez tych trzech rzeczy nie należało wychodzić na ulicę. Kapelusze co i raz zmieniały swoją formę, kształty czy materiał. Zimą  były najczęściej filcowe a latem słomkowe.  Bardzo ważnym akcesorium do stroju był pasek podkreślający talię. Czasem z tego samego materiału co sukienka a czasem kontrastujący  wykonany ze skóry czy zamszu. Istotne były ozdobne  klamry na przykład z masy perłowej, skóry, metalu bądź rogu. Torebki były najczęściej skórzane, nieduże w prostokątnej formie z małym uchwytem.

Narodowe Archiwum Cyfrowe

NO I PRZYSZŁA WOJNA A  Z NIĄ UKUPACJA I BRAK WSZYSTKIEGO……..  

Można pomyśleć że brak, jedzenia, ogrzewania w zimie i śmierć czyhająca na każdym kroku jest ważniejsza niż jakieś ubrania. Jednak nie do końca…. Dostęp do odzieży czy obuwia praktycznie nie istniał. Nie wspominając o cenach które poszybowały w górę o 200%.  Zamożniejsze kobiety dochadzały w ubraniach które miały, sprzedawały również futra czy rzeczy z własnego domostwa żeby mów kupić najpotrzebniejsze rzeczy. Gorzej się miały kobiety z klasy robotniczej. W Warszawie pozamykano wszystkie domy mody. Powstał za to Studio Mody „Falbanka” której właścicielką byłą Zofia Hebda. Żadna przeciętna polka nie dokonywała tam  jednak zakupów. Klientami Falbanki były żony  niemieckich oficerów, aktoreczki z rewii, dorobkiewicze wojenni i ci wpisani na listę volksdolc . Prasa służyła tylko niemieckiej propagandzie, więc żadnego kobiecego czy modowego czasopisma nie było. Żeby móc dowiedzieć się co jest modne zostawała prasa gadzinowa. W  Kurierze Warszawskim można było znaleźć porady jak przerobić  stare ubrania i krótkie felietony o modzie. Funkcjonował również tygodnik ilustrowany „7 Dni” w którym było całkiem sporo wzmianek o modzie. Mimo że namawiano do bojkotowania prasy znajdującej się pod rządami niemieckimi to nie ma co się dziwić kobietom które pragnęły choć na chwilę zmienić temat i zapomnieć o trudach okupacyjnych.

Oswoiwszy się z ponurą okupacyjną rzeczywistością polki zaczęły myśleć i dbać o swój wizerunek zewnętrzny. Była to pewnego rodzaju forma oporu, milczący znak polek, że choćby nie wiem co się działo one zawsze będą kroczyć zadbane i dumne. Właśnie dbanie o urodę i garderobę podtrzymywało kobietę na duchu. Wygląd zaczął się zmieniać i kobiety starały się być dobrze ubrane jak i uczesane czy umalowane. Przytoczę tutaj cytat Hanny Zborowskiej   z książki Joanny Mruk: 

„Porządna warszawianka kroczyła ulicą dumnie, na żadnego Niemca nawet nie spojrzawszy. Warszawianki ubierały się tak, jak umiały i mogły najładniej. Biedna i skromna to była moda, ale moda! Były to fasony  specjalnie nie podyktowane przez Paryż czy Rzym ani żadne domy mody – moda okupacyjna dostosowana do warunków, tłoku  w tramwaju, rowerowej rykszy, siarczystego mrozu, ogólnego nastroju i potrzeb.

NO DOBRZE, ALE Z CZEGO SZYĆ UBRANIA, CZYM JE CEROWAĆ I NAPRAWIAĆ?

Jeśli chodzi o tkaniny do których polki były przyzwyczajone, teraz mogły tylko pomarzyć. Wysokogatunkowe materiały nie były możliwe do zakupu, poza oczywiście czarnym rynkiem. Trzeba było się zadowolić materiałami niskogatunkowymi z domieszkami; co ciekawe była to juta, konopie i papier. Dostępne były wiskozy (które w naszych czasach stanowią niemal luksus zaraz za jedwabiem o dziwoto!) W tamtych okresie czy jeszcze przed wojną wiskoza była uznawana za raczej tkaninę mało luksusową. Z wełną było bardzo słabo, albo się korzystało z własnych zasobów albo trzeba było kombinować bądź o niej zapomnieć. A to dlatego, że z wełny szyto niemieckie mundury dla wojska. Marzenie o jedwabnej bluzce mogło się czasem ziścić jeśli na czarnym rynku pojawił się na przykład materiał z niemieckiego spadochronu. 

Kobiety szyły, dziergały, haftowały, pruły, przekształcały skrawki z różnych sukienek aby uszyć nową. Pomysłowością trzeba był się wykazać. I polki dawały radę. Przerabiały też męskie ubrania, szczególnie te kobiety, które zostały same. Wtedy właśnie  kostiumy zyskały na popularności. 

CO NOSIŁY POLKI W TRAKCIE OKUPACJI

CO BYŁO NAJWIĘKSZYM UBRANOWYM PROBLEMEM I WYZWANIEM? BUTY!!!

Chyba nikt nie wyobraża sobie wyjść z domu bez butów. Oczywiście reperowanie butów i przefarbowywanie stało się normą. Zelówki skórzane zastępowano gumowymi choć i guma z czasem stała się trudnodostępna. Na jaki modowy pomysł wtedy wpadły producenci obuwia? A no „drewniaki”, czyli buty z drewnianą podeszwą. Cena takich butów była niska i nie obejmował ich system kartkowy. Pierwsze drewniane sandaletki „Diana” pojawiły się 1940 roku na słynnym Karcelaku.  Koturny weszły trochę w niełaskę, bo żadna kobieta nie chciała dźwigać ich na swoich stopach. Tak więc ozdabiane na wieloraki sposób drewniaki stały się hitem ulicy. Obecnie taka forma obuwia jest u nas dostępna i do tanich nie należy. Mam swoją ukochaną parę ręcznie robionych  sandałków szwedzkiej marki Swedish Hasbeens na bambusowej podeszwie. Była to chyba najdroższa para butów w mojej szafie. Niesamowicie wygodne. Wracając jednak do lat okupacyjnych, drugim popularnym rodzajem butów były sandałki robione ze słomy i na sznurkowych podeszwach. Olà nasze obecne espadryle.  Kolejnym pomysłem były koturny z korka jednak korek był o wiele bardziej trudny do zdobycia. Zakładano też tenisówki z białymi skarpetkami. Popularny „modowy” but z lat 40-tych wykonany ze skóry na mocnym obcasie, bądź koturnie z dziurką na duży palec z przodu był poza zasięgiem dla polki.

 W czasie zimy było jednak najgorzej. Nawet narciarskie buty były przez Niemców rekwirowane dla wojska. Kto by się w takich na ulicy pokazał mógł skończyć w areszcie. Przyszła więc moda na podhalańskie kapce z owczej skóry i wełenki. Jednak nie był to tani zakup, podobnie jak kalosze. Co wtedy robiono? Łatano ile się dało i zakładało na buty tzw. Ochraniacze. Robiono je z resztek materiałów, pończoch czy wełny. Był zakład który robił ochraniacze nawet z wełnianych kapeluszy. 

W Warszawie w tym czasie działały dwa zakłady szewski: Kielman i zakład Hiszpańskiego oraz sklep Baty, który jednak kiepsko prosperował z powodu reglamentacji skór.

Narodowe Archiwum Cyfrowe

A CO NA GŁOWĘ PRZYWDZIEJE POLKA?

Kapelusze nie były sprzedawane na kartki więc tzw. Sklepy Modniarskie jakoś funkcjonowały. Jednak nie każda kobieta mogła sobie pozwolić na zakup nowego. Sklepy te oferowały również naprawę, przeróbkę, dobór nowego fasonu. W tak ciężkich warunkach nie było narzucane jaki fason jest modny. Zakładano co się miało. Jednak  najczęściej na głowach polek gościł filcowy kapelusik w ciemnych kolorach z wymodelowanym do góry rondem, wstążką i szpilką. Nazywano je potocznie „wazonikami”. Latem noszone kapelusze wykonane ze słomy  zwane „canotier”. Często letnie kapelusze ozdabiano kwiatkami.

W tarkcie okupacji często rezygnowano z kapelusza co kiedyś było nie do pomyślenia aby tak wyjść na ulicę. Te kobiety, których nie było stać na kapelusz  nosiły praktyczne chusty, często wiązane nad czołem. Popularne stały się też turbany. Zimą modny stał się kaptur .Nie możemy oczywiście zapomnieć  o filcowych berecikach a nawet małych tzw. Piuskach – czyli małe, przylegające do głowy, okrągłe czapeczki.

Narodowe Archiwum Cyfrowe

A JA CHCĘ DODATKI….

Typowe dodatki sprzed wojny czyli Kapelusz, rękawiczki, modne trzewiki i dobrana  torebka stały się wspomnieniem przeszłości. Teraz damska torebka musiała być przede wszystkim pratyczna. Przewieszona na długim pasku, prostokątna tzw. Konduktorka  albo męska teczka. Oprócz tego wiklinowe lub plażowe koszyki z rafii. Często robiono sobie torebki z resztek materiałów – woreczki, bądź sobie je dziergano. Z rękawiczek albo rezygnowano z ciepłe dni, robiono na szydełku, filcu czy co akurat nadawało się na taki dodatek garderoby.

Biżuteria należała do rzadkości bo często była to pierwsza sprzedawana rzecz. Popularna stała się sztuczna biżuteria, broszki bądź naszyjniki z małych  sztucznych koralików.  Dekorację do ubrania stanowiły też sztuczne kwiatki. Noszono też patriotyczne ozdoby – zysk był przeznaczony na więźniów z Pawiaka. Kolejnym istotnym dodatkiem był pasek.

Pończochy też były towarem trudno dostępnym, kiedyś na ulicę bez pończoch wyjść nie można było. Ciężko je było cerować, więć latem często z nich rezygnowano zakładając białe skarperki. Nadchodziła modowa rewolucja w tym temacie.






ELEGANCKA POLKA TO PRZEDE WSZYTKIM CZYSTA I PACHNĄCA POLKA Z ŁADNĄ FRYZURĄ.

Nie łatwo było dbać o higienę. Szczególnie zimą. Jednak wszelakie trudy nie zwalniały Polek z niemycia się nawet jeśli woda zimna. Brak do podstawowych środków czystości jak mydło czy szampon stanowiły problem szczególnie jak okupant wprowadził ścisłą reglamentację tego towaru. Na rynku pojawiały się co i raz nowe higieniczne „wynalazki”  W gazetach pojawiały się zamienniki mydła, kosmetyczne porady na przykład maseczka z glinki zamiast mydła na twarz. W Warszawie istniał  istniały salony kosmetyczne ale tylko dla tych zamożniejszych klientek. Przed wojną najbardziej pożądane kosmetyki były te francuskie. Nasza rodzima marka Kamea starała się zaopatrzać Polki proszek mleczny do skóry. Magister farmacji Paździerski opracował puder „Halina”, odmładzający krem poziomkowy oraz podkład w kremie Biały Puch.

Te który nie mogły kupić kosmetyków czytały w gazetach porady z serii „domowe sposoby” – przecieranie twarzy mieszanką wody, miodu i mleka, albo smarowanie twarzy na noc smalcem. Również papka truskowa bądź ogórkowa miała służyć za maseczkę. Za antyperspirant służył puder kosmetyczny a mydła domowej roboty były wszelakie – siarkowe, miodowe, salicylowe. Makijaż nie był zbyt mile widziany tak samo pomalowane paznokcie. Jednak w latach 40-tych modowym trendem były podkreślone czerwienią usta i delikatny róż na policzkach. Cień dopasowany do koloru oczu, tusz czarny bądź granat i tylko górne rzęsy a do tego cienka linia brwi. Które było stać chodziły na manicure i pedicure. To samo się tyczyło perfum. Niektóre kobiety miały jakiś jeszcze zachowany zapach sprzed wojny, najczęściej francuski. Firma Kamea starała się też produkować wody kwiatowe. Ubranie, buty, dodatki, kosmetyki, wszystko było trudno zdobyć, więc całą uwagę Polki skupiały na tym co miały i nie potrzebowały kupować – swoje włosy. Fryzury były różnorodne i często misternie ułożone.  Podstawą były loki zaczesywane i układane różnie – w ruloniki z przodu bądź zwijane na druciku bądź wałku z tyłu.

Na tym zakończę moją modową podróż przez okupacyjne trudy. Pamiętam jak moja babcia opowiadała mi  jak jej mama bardzo dbała o to aby jej dzieci były schludne i czyste. Bycie samotną matką z piątką dzieci do łatwych zadań nie należało. Jednak z opowieści  babci wiem, że Niemcy często brali babcię za Niemkę. Kiedyś babcia wsiadła do niemieckiego wagonu tramwajowego. Jakiś Niemiec ją zawołał i posadził sobie na kolanach. Babcia znała po niemiecku tylko dwa słowa -  Tak  i Nie. Szybko Niemiec odkrył, że babcia to nie Niemka. Jednak wypuścił ją wolno i machnął żeby wyszła z tramwaju. Do tej pory słyszę jak babcia mówi:        „ Miałam niezwykłe szczęście do Niemców….”

Gdyby nie była ślicznym i zadbanym dzieckiem mogłaby takiego szczęścia nie mieć….

Tekst powstał dzięki książce Joanny Mruk „Moda Kobieca w Okupowanej Polsce” Polecam Wam poczytać, są zdjęcia i jeszcze wiele fajnych ciekawostek i historyjek…..

Buziaki,

Jo

 






Edynburg Pachnie Deszczem

Edynburg Pachnie Deszczem

 

Edynburg Szkocja

Edynburg odwiedziłam równo rok temu. Był to spontaniczny weekend na dobry początek roku i pierwszy trip z Grzesiem przed naszą wspólną eskapadą do Wietnamu.  Przyjechaliśmy jak było już ciemno, więc po odnalezieniu naszej kwatery zrobiliśmy sobie wieczorny spacer. Nie mogłam zobaczyć jeszcze miasta w pełni ale już mogłam stwierdzić, że będzie mi się tu podobać, nawet jak Edynburg szykował dla mnie nie lada wyzwanie…..

Ranek zawitał z cudowną aurą. Pochmurną aurą. Znacznie pochmurną aurą. No taką aurą, że pewnie będąc w Polsce nie chciałoby mi się wyściubić nosa z pod kołdry a co dopiero wystawić stopę poza mój własny metraż. Chmury to jednak rzecz normalna w styczniu, ale tu zaczęło lekko mżyć i wiać. Pogoda typowa na Wyspach.  Opuszczając pensjonat zadowolona że mam składaną parasolkę rozłożyłam ją dumnie tylko po to aby silny podmuch wiatru totalnie ją wykręcił i wylądowała zaraz w pobliskim koszu. Peszek.

Craigmillar Castle

Wyruszyliśmy do pobliskiego centrum handlowego poszukać jakiegoś śniadania. Wyboru zbytnio nie było więc pierwszy otwarty punkt serwujący coś ciepłego nie pozostawiał dużego wyboru. Co ja bym dała za choćby bułę z Subwaya po tym „śniadaniu”.  Opuszczając supermarket wyruszyliśmy zobaczyć ruiny zamku  Craigmillar, który jest jednym z najlepiej zachowanych średniowiecznych zamków Szkocji. W drodze na przystanek zastanawiałam się czy dobrze zrobiłam nie kupując jednak  parasolki. Deszcz zaczynał mocno siąpić a my mieliśmy niezły kawałek potem do przejścia.  Jednak i  tak bardzo mi się podobało. Krajobraz edynburski był tak dla mnie inny od tych wszystkich południowych krajóweuropy i ich architektury.  Kamienne murki, łąki nawet w tej fatalnej pogodzie mnie nastrajały pozytywnie. Zamek znajduje się  ok. 4-5   km od miasta. Bardzo miła Pani, chyba mocno zaskoczona, że ktoś w ogóle pojawił się tutaj odpowiedziała na wszystkie pytania i mogliśmy wejść na teren zamku przez piękną, kutą bramę, przez która kiedyś przejeżdżała zapewne Maria Stuart. 

craigmillar castle
KUCHNIA GDZIE PONOĆ MIESZKAŁA MARIA

Królowa zatrzymała się tutaj raz po porodzie syna 20 listopada 1566 roku i została do 4 grudnia jako rekonwalescentka bo się pochorowała biedaczka.  Ponoć zajmowała wtedy  pomieszczenie kuchenne z racji tego że było mniejsze i znajdował się tam kominek dający więcej ciepła. Jednak niektórzy twierdzą, że zajmowała większe pomieszczenie we wschodniej części zamku.  W czasie  pobytu   zawarto za plecami Marii  tzw. „Craigmillar Bond” mający na celu zamordowanie jej męża Lorda Darnleya. Został on podpisany przez Sekretarza Stanu Marii, oraz kilku szlachciców. 

Sam Zamek powstał w późnym XIV wieku i jego twórcami była rodzina Prestonów. Cała jego budowa  rozciągnęła się na XV i nawet XVI wiek. W 1639 roku zmarł Sir Robert Preston i zamek przeszedł w ręce jego odległego kuzyna Davida Prestona, którego syn sprzedał potem zamek politykowi i sędziemu Sir  Johnowi Gilmor w 1660. Sir John kupił jeszcze sąsiadującą posiadłość  The Inch do której potem się przeniósł z rodziną  opuszczając Craigmillar.  Zamek został zrujnowany w 1775 roku, co prawda była propozycja odbudowy z myślą o królowej Victorii ale ona odwiedziła Craigmillar tylko raz i cały plan upadł. 

CRAIGMILLAR CASTLE

Spacer po zamku był idealną możliwością schronienia się przed deszczem i wyobrażenia sobie jego dawnej postaci. Odnalazłam oczywiście kuchnię z kominkiem gdzie ponoć miała przebywać Maria. Pomyślano nawet o atrakcji dla turystów i zostawiono duże szachy do zabawy. Ja umiem tylko w Warcaby grać jeszcze z dzieciństwa.  Deszcz i wiatr nie ustawał a nam trzeba już było porzucić średniowiecze i wrócić do miasta. Jak tylko dorwałam sklep z parasolkami od razu się zaopatrzyłam w porządną bo skończyły się przelewki. Krótki odpoczynek na ciepłej herbatce, spacer po centralnej części miasta, fotka przy kolejnym zamku i dalej w drogę dzielnicy Dean Village, która kiedyś stanowiła  oddzielną wioskę aż do XIX wieku kiedy to zostałą ona kupiona przez  Johna Learmontha. Powstał też most przez rzekę Leith. Na tym mostku wszyscy robią zdjęcia, więc to jest chyba najsłynniejsza sceneria fotograficzna jeśli chodzi o to miejsce. Gdyby pogoda dopisała byłoby jeszcze piękniej ale mnie ten zakątek Edynburga całkowicie zauroczył. 

DEAN VILLAGE
DEAN VILLAGE

DEAN VILLAGE SCOTLAND

DEAN VILLAGE EDINBURGH

Po krótkim spacerku udaliśmy się w stronę morza  ale robiło się już coraz ciemniej więc trzeba było zawrócić do centrum. Na ukończenie dnia spędziliśmy trochę czasu w księgarni Waterstones i przepadliśmy tam na trochę czasu. Łaziłam tylko góra dół zmieniając działy i zastanawiając się co kupić. Miło było zobaczyć na dziale Fantasy naszego Wiedźminia wyeksponowanego na półce. Dział dziecięcych bajek to było dopiero coś dla takiej fanki. Nie wspomnę o klasyce. Zdecydowałam się na książki typowo szkockie więc kupiłam dwie historyczne, oczywiście jedna o Marii Stuart a także szkockie bajki ludowe. Grześ również zakupił kilka ale coż jak się książki kocha to się z nimi wraca. Pamiętam jak tachałam kiedyś książki ze stanów. Musiałam dodatkową małą walizkę  na to wszystko kupić. Pomimo deszczu, wiatru no tak fatalnej pogody jakiej ja w Polsce rzadko doświadczam stwierdzam że było i tak świetnie i powrócę do Szkocji. Obym ogarnęła tylko ten ruch po innej stronie bo gdyby nie Grześ to pewnie bym się pogubiła w autobusach i przystankach.


EDYNBURG


EDYNBURG

EDYNBURG, SZKOCJA, EDINBURG, SCOTLAND

DODATKOWE INFO:

Koszt wejścia do zamku Craigmillar to 6 funtów

Jeśli chcecie obejrzeć film o Marii Stuart to w miarę dobrze trzymający fakty jest niedawny film z 2018 roku „Maria Królowa Szkotów”, choć filmy historyczne trzeba zawsze oglądać ostrożnie bo łatwo tu o przeinaczenie niektórych faktów, nadinterpretację i pominięcie niektórych wątków z racji ograniczonego czasu filmu.

Powstał też  serial „ Reign” w polskim tłumaczeniu „Nastoletnia Maria Stuart”, który jest całkowitą bajką fantasy. Mam wrażenie, że to wariacja wykorzystująca historyczne postacie do stworzenia czegoś dla nastolatków na wzór sagi „Zmierzch”. Oby  młodzież była świadoma tego faktu i nie czerpała wiedzy historycznej. Sam serial ogląda się całkiem przyjemnie. Ładni aktorzy, w tym Megan Follows jako Katarzyna Medycejska, ciekawie i wyraziście zagrana. Dobra Muzyka i piękne stroje, które są współczesną wariacją historyczną. Oprócz ramowych wydarzeń związanych z historią reszta to całkowita fikcja.



Moje Podsumowanie roku 2020. Czy na prawdę był taki zły?

Moje Podsumowanie roku 2020. Czy na prawdę był taki zły?

 


Kończy się rok 2020 i chciałam zrobić małe podsumowanie po raz pierwszy tutaj na blogu. Wiele osób pewnie czeka aż ten zakręcony rok się skończy i odejdzie w zapomnienie z powodu Covid-19.  W skali światowej i naszej krajowej to był ciężki czas szczególnie dla tych, którzy stracili bliskich przez wirusa,  pracę czy własny biznes. Ja osobiście do tej pory jeszcze nie zachorowałam i mam nadzieję, że do tego nie dojdzie zanim się zaszczepię. Moi bliscy również póki co są zdrowi i to jest dla mnie najważniejsze. 

Zacznijmy więc krótkie podsumowanie co dobrego wydarzyło się w tym wyjątkowym 2020 roku. 

STYCZEŃ – WYRUSZAMY….


 Moim nie tyle postanowieniem noworocznym co planem było zacząć więcej podróżować i początek stycznia zaczął się u mnie krótkim wyjazdem na weekend do Edynburga. Wyjazd był dzięki Grzesiowi, którego poznałam na portalu dla podróżników szukając kogoś na wyjazd do Azji. Grześ okazał się fajnym, zorganizowanym kompanem, zwiedził już pół świata więc miałam szczęście i utrzymujemy kontakt do dziś.

LUTY – NO TO LECĘ….




Kontynuując podróżniczy wątek w Lutym wyruszyłam pierwszy raz w życiu do Azji z plecakiem na plecach.  Razem z Grzesiem zwiedzaliśmy Wietnam i o moich wrażeniach obiecuje napisać niedługo. 


MARZEC – „ZOSTAJĘ W DOMU”

Kwarantanna narodowa. Coś nowego chyba dla nas wszystkich. Przywykliśmy do bezpiecznych czasów gdzie nic nam tu w kraju złego się nie dzieje. Baa, nawet w Europie przecież jesteśmy cywilizowani a wojny to są ale gdzie indziej. No niekoniecznie tak jest i może świat pogroził nam palcem razem z Naturą abyśmy trochę przystopowali i przestali tak eksploatować naszą planetę. Zostaliśmy w domu. Zamiast czołgów mamy niewidzialnego wirusa. Zaczęły się masowe zakupy, brak papieru toaletowego bo ludzie nie rozumieli po polsku jak im mówiono w Wiadomościach, że  sklepy będą otwarte i dostawy również będą. Zaczynam pracować zdalnie i prowadzić lekcje online w szkole językowej. Ciężkie doświadczenie ale współczuje tym co pracują w szkołach.


KWIECIEŃ – INTERNETOWA WIELKANOC I WZNIOSŁE WYZNANIA.

Kwiecień siedzieliśmy dalej oprócz pracy i zakupów. Wszystko zamknięte. Moja siostra obchodzi 30 urodziny w domu a znajomi nagrywają jej internetowy filmik z życzeniami. Kurierzy pracują pełną parą. Szanuje ich bardzo. Wielkanoc z komputerem na stole i telefonem gdzie łączymy się z rodziną. W Social Mediach sypią się lawinowo oświadczenia jak to wirus zmieni nasze podejście do wielu rzeczy i jak warto doceniać małe przyjemności. Tak, tak…. Ciekawe na jak długo. Osobiście przeszłam większą traumę życiową i walkę o zdrowie, że siedzenie w domu  z powodu wirusa dla mnie to pikuś . Obejrzałam mnóstwo starych filmów w tym czasie głównie nadrabiałam francuskie z Brigitte Bardot.  Swoją osobistą lekcję życiową odrobiłam kilka lat wcześniej. A i tak uważam, że II Wojna Światowa, latające bomby, rozstrzelania, obozy i terror przez 5 lat to był dopiero problem. Na dodatek głód i takie mrozy w zimie, że nawet nie wspomnę o braku węgla na opał. Ludzie jednak to przeżyli….


I WTEDY PRZYSZEDŁ MAJ…….



Maj zawitał i nadzieja na powrót do normalności nastała. Powoli zaczęły się otwierać galerie i restauracje. Mimo wszystko ja nie pędzę na żadne zakupy. Za to kupiłam sobie rower. Online.

CZERWIEC – WRACAM NA PARKIET



Po trzech miesiącach wracam na zajęcia taneczne. Trochę dziwnie ale cieszę się, że mogę znowu tańczyć i się poruszać. Częściowo pracuje już normalnie.

LIPIEC- PIERWSZY WYJAZD



Odwiedzam mój ukochany Poznań z koleżanką. Całą rodziną wyjeżdżamy na krótki kilkudniowy wypad do naszych wschodnich sąsiadów. Zwiedzamy kilka miast na Litwie. Cały trip opisany w oddzielnym poście.



LIPIEC/SIERPIEŃ - NO I JADĘ DALEJ.......

Kolejny samochodowy wypad. Niestety ograniczenia w podróżowaniu znaczne więc jadę tam gdzie można bez testów. Przez Węgry do Chorwacji, krótki przystanek w Słoweni i kawałek Włoch. Wszystko „szyte” na bieżąco w zależności od pogody.

WRZESIEŃ – POWRÓT DO PRACY I "URODZINOWA DZIEWCZYNA"



Zmiana miejsca pracy. Pandemia trochę pokrzyżowała plany i przykróciła zajęcia ale dalej robię to co wcześniej. No i obchodzę 35 urodziny. AA i jeszcze ważna rzecz. Dostaję nową huśtawkę od rodziców.



 PAŹDZIERNIK /LISTOPAD  „ZAMASKOWANI” I SESJA W PARKU





Ograniczenia i maseczki. Jedni się burzą, drudzy szanując swoje zdrowie i innych przestrzegają i stosują się do zaleceń.  Cudowna jesienna sesja z Moniką w Łazienkach.


GRUDZIEŃ – ŚWIĄTECZNY CZAS RAZEM, JO SZUKA STAROCI.....I ZNAJDUJE.




Dużo czasu z rodziną, rozwijanie kolejnych pasji – malowanie. Ręczne malowane przeze mnie kartki dla dalszej rodziny wysyłamy na święta. Zbieranie „staroci” czyli antyków z poprzednich dekad. Udane łowy- stara maszyna, telefon i antyczny sekretnik. Rozwijanie swojego stylu i kolejnych zainteresowań. Boże Narodzenie w najbliższym rodzinnym gronie.

2020 GOODBYE/ WELCOME 2021                                               

Ten rok pokazał mi, że życie jest nieprzewidywalne pod każdym względem. Nie ma co robić dalekosiężnych czasem planów  i „nastawiać się” na coś bo los bywa przewrotny. Życie to sinusoida która przynosi dobre i fajne rzeczy ale też potrafi nieźle dać w kość. Nie uważam, żeby ten rok był dla mnie zły, wręcz przeciwnie dla mnie był po prostu „wyjątkowy”. Podczas gdy inni marudzili o ograniczonych podróżach i zwiedzaniu naszej Polski (głównie insta podróżnicy marudzili bo na Bali nie polecieli czy w inne tego typu wyjazdy) ja zobaczyłam wyjatkowo dużo jak na swoją miarę i cieszyłam się z każdego miejsca, czy to Polska, Europa czy inny kontynent. Doświadczyłam radości i szczęścia jak i smutku czy rozczarowania.  Przede wszystkim ludzie mnie rozczarowali. Zakończyła się bez słowa moja „babska znajomość”. Osoba okazała się chyba kimś zupełnie innym niż próbowała pokazać. Zawiodłam się, ale czasem lepiej jak coś  nieprawdziwego i fałszywego się skończy niż trwać przy kimś kto nic z siebie nie daje a tylko chce brać i wtedy jesteś potrzebna jak ta osoba coś potrzebuje od Ciebie.

Nie wiem co przyniesie kolejny rok, liczę się z tym, że może być gorzej. Wiem już teraz, że nie wyjadę w lutym do Azji na kolejną wyprawę z plecakiem. Nie ubolewam nad tym, odwiedzę innym razem po prostu. Skutki po pandemii mogą i tak dopiero nastąpić. Mogę stracić pracę, zachorować albo meteor mi na głowę spadnie. Jednak nie myślę o tym. Są rzeczy, które chciałabym aby ujrzały światło dzienne w nadchodzącym roku. Czy się uda?? Mam nadzieję, wszystko w końcu zależy ode mnie i odrobiny szczęścia. Jednak najważniejsze jest zdrowie fizyczne jak i psychiczne moje i mojej rodziny. Jak to będzie to reszta się jakoś ułoży.

Zawsze trzeba szukać pozytywnych stron. Ja mam taki słoik do którego wrzucam najdrobniejsze nawet miłe rzeczy. Polecam Wam, jak słoik się zapełni a my będziemy chcieli ponarzekać jaki to beznadziejny rok/ miesiąc czy tydzień to radzę spojrzeć i poczytać wtedy …

Życzę Wam jak najwiecej pozytywnych wrażeń w  nadchodzącym roku…..

Do zobaczenia w 2021

Buziaki,

Wasza  Jo

 


 


Świąteczny przepis: Pyszne i szybkie ciasteczka imbirowe

Świąteczny przepis: Pyszne i szybkie ciasteczka imbirowe

 


Dziś mam dla Was szybki i fajny przepis na imbirowe ciasteczka. Taka mała alternatywa dla pierniczków. Jeśli nie mieliście czasu na zabawę z piernikami a chcielibyście mieć ciasteczka własnej roboty na święta to ten przepis jest dla Was. Na dodatek zajmie to Wam pół godziny i gotowe.

SKŁADNIKI:

2,5 szklanki mąki

3/4 szklanki cukru (można zmniejszyć jeśli nie lubicie zbyt słodkich ciastek)

1 jajko

200g masła

2 łyżeczki imbiru w proszku

1 łyżeczka cynamonu

1/2 łyżeczki proszku do pieczenia

Skórka tarta z dwóch pomarańczy (nie żałować)

PRZYGOTOWANIE:

Wszystkie składniki mieszamy, wałkujemy ciasto, wykrawamy dowolne kształty i do piekarnika. Pieczemy oczywiście na papierze do pieczenia i podsypujemy mąką blat i wałek bo ciasto jest delikatne i się łatwo rwie. Ja przekładając ciasteczka z blatu na blaszkę używam takiej szpatułki do ciasta obsypanej lekko mąką żeby mi się ciasteczka nie porwały i nie straciły kształtu.

Pieczemy 10-15 minut. Opcja pieczenia góra-dół. Temp. 180 stopni C.

SMACZNEGO

Dajcie znać czy Wam smakowały

Buziaki i Wesołych Świąt

Wasza

Jo









Obchody Świąt Bożego Narodzenia w ziemiańskim dworze.

Obchody Świąt Bożego Narodzenia w ziemiańskim dworze.


 

Na pewno nie raz zadawaliście sobie pytania jak Święta Bożego Narodzenia wyglądały kiedyś? Czy bardzo różniły się od naszych? Jakie potrawy jadano, jak przygotowywano się do Świąt? Jakie prezenty dostawano? Dzisiaj zabieram Was w podróż do Ziemiańskiego Dworu gdzie spróbujemy odpowiedzieć sobie na te pytania.

Musimy zacząć od tego, że dawniej były białe święta. Zimy były srogie i na brak śniegu nikt nie narzekał. Zupełnie odmiennie niż dzisiaj. Śnieg był wręcz bardzo potrzebny do podróżowania. Dzięki niemu było to w końcu możliwe po błotnej i deszczowej jesieni, która nieraz odcinała Dwory od reszty świata. Dopiero śnieg i stwardniała ziemia sprzyjała podróżom i odwiedzinom. Można było w końcu wybrać się po sprawunki,  do teatru, przyjmować gości i samemu jeździć  z wizytą. Przed Świętami wszyscy zjeżdżali do swoich rodzinnych dworów. Młodzież miała przerwę świąteczną, dorosłe dzieci przyjeżdżały ze swoimi małymi pociechami. Zjeżdżała się rodzina z miasta a nawet z zagranicy.


                        PRZYGOTOWANIA

Przygotowanie do świąt Bożego Narodzenia rozpoczynały się z początkiem adwentu i trwały cztery tygodnie. Oczywiście w tym czasie nie urządzano żadnych balów, wesel, nie słuchano skocznej muzyki. Zamiast tego uczestniczono w  roratach, głównie kobiety i dzieci, które były odprawiane tuż przed wschodem słońca. Mimo że często  trzeba było wstać już o piątej rano żeby pokonać drogę do Kościoła, to dzieci uważały nabożeństwa za przyjemność.  Po roratach wracano pędem do domu, żeby zjeść śniadanie i wypić coś gorącego.

Dzieci również miały przedświąteczne zadanie – przygotowanie ozdób choinkowych. Większość trzeba było wykonać własnoręcznie bo w mieście można było dostać tylko bombki i anielskie włosie. Był również kupowany i używany biały proszek aby posypać gałęzie choinki.  Długie wieczory dzieci spędzały wraz z rodziną na wspólnym tworzeniu. A co robiono? Łańcuchy z kolorowych bibułek i słomek, szyszki i włoskie orzechy malowano, nawet skorupki jaj miały swoje wykorzystanie i dzięki nim powstawały na przykład aniołki. Ozdoby wycinano też z papieru. Dawna choinka miała też wyjątkowy smak bo obwieszały ją różnego rodzaju smakołyki. Pierniczki, ciasteczka, jabłka, figi, marcepan, cukierki  w błyszczących papierkach. Takie cukierki pamiętam jeszcze za dzieciństwa jak jeździliśmy na Wigilię do mojej cioci. A słomkowe łańcuchy, anielskie włosie były u mojej babci i dziadka jak byłam oczywiście małą dziewczynką. Ciekawostką są ozdoby wykonywane z opłatków z którego wycinano różne świąteczne kształty a potem tworzono przestrzenne kompozycje. Jak wiecie opłatki bardzo łatwo się kleją.  Warto dodać, że kiedy polska odzyskała w końcu swoją upragnioną niepodległość w 1918 roku to nawoływano do używania tylko polskich produktów i kultywowania polskiej tradycji.

Maria Dąbrowska, która zamieszkiwała dworek w Russowie wspomina jak opłatki trafiały już do nich w połowie grudnia i przynosił je w wielkim koszu organista z kościoła. Opłatki były w paczkach dla rodziny i dla służby . Nie mogło zabraknąć też barwionych opłatków głownie dla dzieci z których robiono później choinkowe wycinanki. Dzieciaki również uwielbiały przy okazji objadać się opłatkami, które przypalały nad lampą naftową. Ponoć tak smakowały najlepiej według Dąbrowskiej. Może spróbuje nad świeczką w tym roku i się przekonam ;-D A dworek Dąbrowskiej odwiedziłam kilka lat temu. Możecie zobaczyć klikając TU


              ŚWIĄTECZNA CHOINKA

Choinka pojawiała się we dworze dzień przed Wigilią albo nawet  w samą wigilię. Musiała być duża i stawiano ją w jadalni bądź salonie. Świeczki zapalano raz albo dwa bo nikt nie chciał aby spłonęła razem jeszcze z prezentami. Sztuczne ognie odpalano w  wigilijny wieczór. Pod choinką musiała również stanąć szopka z figurkami a w Wigilię pojawiały się tak długo wyczekiwane prezenty.


                                                            PREZENTY, CZYLI  ZIEMIAŃSKI PREZENTOWNIK

Przygotowywanie prezentów również zaczynało się dużo wcześniej, bo obdarować należało oprócz domowników, służbę i ich dzieci a także pracowników folwarków i ich rodzin. Żeby temu wszystkiemu podołać sporządzano szczegółowe listy wszystkich osób i dzieci. Szyte były dla nich ubrania, dla niemowląt czepki włóczkowe. Potem wszystko pakowano i rozwożono. Służba domowa i stajenna dostawała worek z bakaliami i prezent indywidualny. Trochę podobnie jak u nas dostawano coś z ubrania. Kobiety na przykład materiał na nowa suknię bądź bluzkę, lub zawsze potrzebne  pończochy. Panowie za to koszule, skarpetki, rękawiczki i tego typu rzeczy zawsze przydatne chyba każdemu.

Nie możemy oczywiście zapomnieć o dzieciach i prezentach dla nich które w zależności od regionu przynosił Św. Mikołaj, Gwiazdor bądź Aniołek. No i co znajdowały pod choinką? Lalki i domki dla lalek z całym wyposażeniem drewnianych mebelków, konie na biegunach, misie, klocki, drewniane bębenki, dla chłopców kolejkę z wagonikami i lokomotywą parową a także samochodziki. Bardzo popularnym prezentem dla dzieci jak ich dorosłych  były książki. Dostawali je również służba i dzieci z folwarku. Przyznam Wam, że nie wyobrażam sobie świąt bez książki. Przynajmniej jedna musi się znaleźć pod choinką. Kiedyś z moim przyjacielem mieliśmy taką właśnie tradycję, że wysyłaliśmy sobie książkę pod choinkę.  Pochodzimy z różnych miast więc książki dostarczała poczta. Znaliśmy się na tyle dobrze, że nie było pomyłki i zawsze dla mnie to były wartościowe pozycje, które do tej pory mają szczególne miejsce w moim domu. Są zebrane razem w jednym miejscu. Ta tradycja niestety upadła wraz z końcem przyjaźni więc teraz sama sprawiam sobie co najmniej jedną. W tym roku już są zamowione. Wracając jednak do naszego Dworu, zajrzyjmy teraz do kuchni……..


                                                                POTRAWY ŚWIĄTECZNE WE DWORZE

Przygotowanie potraw również zaczynało się z początkiem grudnia. Najpierw, tradycyjnie świniobicie i obróbka. Gotowano mięso, przygotowywano wędliny, kiełbasy, pasztety, wędzono baranie, wołowe i wieprzowe szynki. Ponoć przysmakiem były marynowane ozory. Niektóre ciasta również trzeba było robić wcześniej. Na przykład pierniki i ciasteczka choinkowe. Kiedy tylko zabierano się pieczenie słodkości dzieciaki wpadały do kuchni oblizywać resztki czekolady, lukru i innych słodkości. Kto też lubi wkładać w palucha w takie rzeczy? Ja na pewno. ;-D Kucharkę bądź co lepiej jak było stać kucharza zatrudniano w każdym dworze choćby nie wiem jak miało to obciążyć budżet. A największy prestiż nadawał Dworu kuchasz francuski bądź taki, który francuską sztukę gotowania miał opanowane. W dużych dworach z licznymi gośćmi czasem trzeba było zatrudnić dodatkowego bądź dwóch. Na postną wigilię przygotowywano  oczywiście ryby kupowane w wigilijny poranek. Kiedy byłe ostre mrozy zatrudniano profesjonalnych rybaków. Ryby podawano na wiele sposobów: smażone, pieczone, gotowane, w galarecie. „Szczupak po żydowsku lub w szarym sosie oraz karp w szarym sosie należały do świątecznej klasyki.” A co to był ten szary sos? Zasmażka z mąki i masła oraz wywaru, przyprawione winem, sokiem z cytryny, karmelem, migdałami, rodzynkami a  na koniec zagęszczano utartym piernikiem. Na deser oczywiście ciasta: obowiązkowo piernik na miodzie i makowiec. Nie można zapomnieć oczywiście o bakaliach – rodzynki, figi, daktyle, orzechy no i zagraniczne pomarańcze z mandarynkami.


                                                                                    BOŻE NARODZENIE

 Jak tylko minęła północ, kończył się post. Często po powrocie z pasterki już próbowano mięsnych specjałów. Śniedanie  Bożonarodzeniowe było obfite i często przeciągało się w czasie. Przed objadem serwowano zakąski np. homar, śledziki, sardynki, kawior. Menu obiadowe było mięsne: kiełbasy, kaszanki, bulion z mięsnymi pasztecikami. Pieczeń,  indyk z kasztanami, jarzyna i lody. Po obiedzie w salonie pito herbatę, kawę, raczono się bakaliami i owocami cytrusowymi. Wieczorem kolacja z dwóch dań: mięsna i słodka. Dzień upływał nie tylko na jedzeniu. W południe jechano na Sumę a po południu na Nieszpory Bożego Narodzenia. Dopiero następnego dnia rozpoczynały się wizyty, zabawy i kuligi nazywane „szlichtadami”. Dwory odwiedzali też Kolędnicy: Gwiazdorzy i przebierańcy w wigilię a Herody w pierwszy dzień świąt. Całe świętowanie trwało do Trzech Króli, później rozbierano choinkę a życie wracało do powszedniego porządku.


Mam nadzieję, że podobała  się Wam świąteczna  wędrówka w przeszłość. Tekst by nie powstał, gdyby nie cudowna książka Maji Łozińskiej „ W Ziemiańskim Dworze”. Chciałabym móc przeżyć takie święta ale wehikułu czasu jeszcze nie odkryłam. Kiedyś celebrowano i czekano na święta. Tylko wtedy jadano takie smakołyki a wszystko było „wyczekane” Nie miało się tego na co dzień a jakość jedzenia też była inna. Teraz kiedy półki się uginają i można mieć co się chce, nie sprawia to takich wyjątkowych emocji. Dzieci rozpieszczone masą  zabawek nie doceniają i nie szanują tak prezentów. Czasy się zmieniają, wszystko i wszyscy pędzą. Warto się zatrzymać w tym świątecznym okresie i podziękować za to co mamy. Wdzięczność jest bardzo ważna…

Buziaki,

Wasza Jo

 


Copyright © 2016 Fashionable Trips , Blogger