Zdjęcia tym razem robiłam w piękną niedzielę i niestety słoneczna i ciepła pogoda + dzień wolny + park = tłumy ludzi i brak możliwości robienia zdjęć w spokoju.
Zdjęłam więc obcasy, przemaszerowałam przez wał na drugą stronę i liczyłam na święty spokój. Jednak nawet tu pojedyńcze jednostki się pojawiały. Na szczęście udało nam się uchwycić jesienną aurę i do tej pory jestem w ciężkim szoku, że temperatury potrafią pokazać ok. 20 stopni.
Ten rok jest wyjątkowy pod względem pogody ( i nie tylko :-)
Aż ciekawa jestem jaką niespodziankę przyszykuje nam zima.
Na razie jesienne wideo aby zapamiętać ten wyjątkowy czas.
Nie pamiętam takiego października, żebym mogła spacerować z gołymi nogami. Ten napewno zapamiętam na długo, chyba, że kiedyś przebije go listopad, ale na to bym już jednak nie liczyła.
Tym razem wyprawa była do mojego ulubionego parku. Kto powiedział, że podróże i wyprawy muszą być gdzieś daleko i trwać niewiadomo jak długo. Spacer do parku w tak piękną pogoda jest jak mała wycieczka a jak mamy aparat to prawie jak mini urlop. W dobie smartfonów z super już aparatami, można powiedzieć, że ciągle jesteśmy turystami.
Jesień to taka piękna pora roku jak nie leje i nie wieje. Jest tak kolorowo, wesoło na dworzu, i nawet Zima nie wydaje się wtedy taka straszna. Ja polubiłam tą jesienną aurę, szczególnie że Pani Jesień jest bardzo fotogeniczna i śliczne zdjęcia dzięki naturze możemy zrobić.
A no i rzucanie liśćmi i szukanie kasztanów. Super.....:-)
O muzeum Leonarda da Vinci dowiedziałam się przypadkiem
dzięki aplikacji Google Trips i było to jedno z fajniejszych jak nie najfajniejszych dla mnie miejsc w
Mediolanie. Większość turystów stała w kolejce przed katedrą na placu Duomo i topniała w słońcu a my spacerowałyśmy sobie po pustym i przytulnym domu nalężącym kiedyś do księcia Mediolanu - Ludovico Sforzy.
To tutaj zatrzymał się Leonardo da Vinci podczas malowania ostatniej wieczerzy w reflektarzu klasztoru Santa Maria della Grazie.
Klasztor znajduje się po drugiej stronie ulicy, więc Leonardo daleko do pracy nie miał. A po twórczym malowaniu przyjemnie było sobie wrócić do tak przytulnego zakątka. Tylko pozazdrościć.
Mało tego w prezencie od księcia dostał winnice, gdzie uprawiał białe winogrona o nazwie malvasia di candia aromatica. Była to popularna odmiana w tym regionie w okresie renesansu. Leonardo był bardzo przywiązany do swojej winnicy, szczególnie, że winiarstwo miał we krwi po swoich przodkach. Po śmierci przekazał ją swoim dwóm najwierniejszym służących.
Zwiedzanie wraz z audio guide kosztuje 10 euro, a wstęp jest co pół godziny. Nie żałuję tych dziesięciu euro bo miejsce i jego historia są warte. Mało tego zero tłumów, my byłyśmy same, nikt za nami z obsługi nie chodził. Mogłyśmy na spokojnie robić zdjęcia i nakręciłyśmy nawet wideo.
Bergamo zostawiłyśmy sobie na koniec, ponieważ nasz wylot
był późnym popołudniem. Od razu z lotniska wsiadłyśmy w autobus i wyruszyłyśmy
w naszą ostatnią wycieczkę krajoznawczą.
Bergamo podzielone jest na dwie części Citta Alta i Citta
Bassa. Zabytkowa część w tzw. Górnym Mieście, otoczone jest murami
obronnymi, które wzniesione były w latach 1561-88 przez Republikę Wenecką. O Bergamo
Wenecja toczyła spory ze swoim tradycyjnym wrogiem Mediolanem.
Nie wyobrażam sobie włazić na piechotę do Górnego Miasta,
dlatego na czuja wysiadłyśmy z autobusu jak znalazłyśmy się na górze.
Ruszyłyśmy przed siebie wspinając się jeszcze wyżej. Nasz spacer był raczej
chaotyczny, gdzie nas oczy poniosły tam szłyśmy, a już szczególnie wybierałyśmy
alejki gdzie jest jak najmniej turystów. Udało nam się podczas tego
przypadkowego spaceru zobaczyć bazylikę Matki Bożej Większej z 1137 roku, czy
Palazzo Nuovo mieszczący bibliotekę Angelo Mai.Po 2h szwęndania poszłyśmy
szukać autobusu aby zjechać na dół.
Jedzeniowy Epizod, czyli o Ristorantes Ostatni Raz Jeszcze....
Po dotarciu do Dolnego Miasta, zrobiłyśmy krótką rundę i
zaczęłyśmy rozglądać się za jakąś knajpką. Dużego wyboru nie miałyśmy,
szczególnie, że rozpoczynał się okres sjesty i wiele miejsc było zamknięte.
Chciałyśmy tradycyjnie zjeść kolejny
makaron. Wybrałyśmy to co zostało i siadając zastanawiałam się czy koperto jest
czy nie. W tym wypadku to w sumie nie miało juz znaczenia bo i tak nie miałyśmy
zamiaru się stąd ruszać. Na stolikach białego obrusu nie było, więc nadzieja
była. Siadłyśmy i poprosiłyśmy menu. Karta była krótka, co w sumie jest na plus
i makaron się w niej znajdował w całkiem
rozsądnej cenie. Kiedy już się zdecydowałyśmy widzę, że kroczy kelnerka z
białym obrusem. Myślę sobie "O nieee, a jednak!". Dałam do zrozumienia, że na prawdę ten obrus
mi do szczęścia nie potrzebny. Zabieraj to kobieto myślę sobie. Oczywiście nie
czytała w moich myślach i rozłożyła go starannie przed nami zadowolona ze
swojej pracy. Przychodzi główny kelner z pytaniem czy wybrałyśmy. "Spaghetti al pomodorro "-
odpowiadam. Kolejne pytanie czy chcemy
coś do picia. "No, grazie"
Jeszcze czego, będę płacić 3 euro za wodę jak całą butelkę za euro mam w torebce.
Phii. No way! Kelner uprzedził, że
trzeba trochę poczekać bo robią na świeżo. Jest światełko nadziei, że będzie jednak
znośnie. Za kelnerem przymaszerowała znowu kelnerka niosąc coś do nas, a my przecież nic
więcej nie zamówiłyśmy. No, nie to koperto jest na bank - myślę sobie, kwestia
ile nas skroją. Porca miseria! Jeśli
był choć cień szansy, że zamówię coś do picia to w tym momencie forget! Przyszło
do nas tzw. czekadełko. Wow, powiało luksusem. Co to było do dzisiaj nie wiem,
ale coś kremowego i serowego posypanego pistacjami. Ciekawe i całkiem dobre.
Nasze danie przyszło chwilę później i muszę uczciwie
przyznać, że w końcu zjadłam coś smacznego a tak banalne danie wyglądało i
smakowało wyrafinowanie. W końcu! A zapomniałabym, do makaronu dano nam jeszcze
paluszki chlebowe. Pychota z tym makaronem.
W końcu przyszła pora poprosić o rachunek i zastanawiałyśmy
się z siostrą jaką wyrafinowaną sumę nam przedstawią. Zerkam, potem jeszcze raz
zerkam, potem robię głupią minę. Nie sądziłam, że Włosi na koniec mnie tak
zaskoczą. Nie ma koperto! Tylko 10 euro za jeden makaron. Nic więcej. Nie
wierzyłam i aż z chęcią im napiwek zostawiłam. Polecam to knajpkę zdecydowanie!
A my na deser poszłyśmy sobie jeszcze na lody..... Grazie Italia! Arrivederci!
Jezioro Como to chyba jedno z najpopularniejszych w tym rejonie. Znajdują się tu małe kolorowe miasteczka, które przyciągają sporą ilość turystów. Tym razem dobrze sprawdziłyśmy gdzie dokładnie dojeżdża pociąg :-) Ciężko nam było się zdecydować ale wybrałyśmy Varennę i to był chyba najlepszy wybór jaki mogłyśmy zrobić. Pociąg jechał wzdłuż jeziora, więc patrzyłyśmy sobie na widoki i pilnowałyśmy czy napewno jedziemy dobrze. Nie chciałyśmy znowu popełnić błedu z naszej wyprawy do Stresy.
W Varennie dowiedziałyśmy się, że pływają stąd statki i promy do sąsiednich miasteczek w tym możemy dostać się do Bellagio, jednego z najładniejszych. Tak bowiem napisali w naszym przewodniku. Szkoda, że ani słowem nie wspomnieli o Varennie i możliwości przedostania się stąd do innych miasteczek. W przeciwnym wypadku trzeba by było objeżdżać jezioro samochodem. Nasz przewodnik był wyjatkowo słaby i na dodatek napisany z błędami.
Varenne zostawiłyśy na koniec i szybko kupiłyśmy bilety na statek do Bellagio. Trzeba sprawdzać gdzie dany statek płynie, ponieważ objeżdżają one czasem kilka miasteczek na raz.
Bellagio okazało się bardzo zatłoczone, w końcu do dużych nie należy. Udałyśy się w stronę ogrodów, bo ponoć warto zobaczyć, jednak dochodząc na miejsce, rzuciłam okiem na plan i bardziej przypominało to zwykły park niż ogrody a perspektywa wydania kilkunastu euro na popatrzenie sobie na trawę i drzewa nie wydała się aż tak kusząca. U nas jest takich obiektów mnóstwo i to za darmo. Weszłyśmy więc w szereg uliczek pomiędzy kolorowymi kamieniczkami.
Niestety łażenie w tłoku, i szukanie odrobiny spokoju okazało się płonnym marzeniem, wiec raczej szybko obeszłyśy to co chciałyśmy zobaczyć. Na powrót trzeba było sporo czekać, jakaś dezorganizacja się wdała i ciężko było tych włochów zrozumieć bo co jakaś łódka dobijała, to okazywało się, że nie wypływa tu co potrzeba. Nie ma co czasem zdawać się na te ich grafiki i rozkłady godzinowe. Gdybyśmy to zrobiły, to rzeczywiście miałybyśmy godzinę w plecy. Jednak rzuciłyśy sie w mały bieg w stronę promu, który kawałek dalej dobijał do brzegu (dzięki Bogu, że wyrosłam już ze zwiedzania co poniektórych miejsc w szpilkach). Akurat zabierał samochody bezpośrednio do Varenny i można było spokojnie się zabrać.
Varenna dla nas okazała się ładniejsza i spokojniejsza niż Bellagio. Można było tu spokojnie pospacerować, ludzie byli już bardziej rozproszeni a same miasteczko było bardziej rozległe niż Bellagio. Nie wiem jak można było nie napisac o tym miejscu w przewodniku. Spacerowanie tutaj było o wiele bardzie przyjemne niż w Bellagio. Mimo wszystko oba miasteczka są warte zobaczenia a jak ma się więcej czasu można statkiem opłynąć znacznie więcej.