Princess on Sao Rafael Beach
Planowałyśmy co prawda zwiedzić Aibuferę
i plażę Sao Rafael jednego dnia jednak przy częstotliwości tutejszych autobusów
(raz na godzinę) nie dałybyśmy rady, więc postanowiłyśmy na spokojnie połazić
po Praia Sao Rafael oraz korzystając z uciekającego za chmury słońca
poopalać się choć trochę na plaży. Jest to miejsce warte odwiedzenia ze
względu na klify i cudowny krajobraz. Dlatego postanowiłam napisać o tym
miejscu osobno.
Z dworca w Faro wsiadłyśmy w
autobus do Aibufery. Droga zajęła ponad godzinę. W Aibuferzę wsiadłyśmy w
kolejny autobus po odczekaniu 45 minut jakby nie było. Kierowca wysadził nas na ulicy, powiedział że
tu plaża i odjechał. My natomiast rozejrzałyśmy się wokół z pytaniem to gdzie
ona i którędy teraz? Na szczęście były ze dwie strzałki więc zaczęłyśmy
schodzić w dół między dość chyba zamożniejszymi domami ala wille. Ozywiście
niemal wszystkie białe i o dziwo zadbane. Podczas podróży do Taviry, po Faro i
innych miejscowościach muszę stwierdzić ,że oni chyba uwagi do wyglądu domów
nie przywiązują. Obdrapane tynki, krzywe ściany, wyblakły kolor, graffiti, ruiny
to się często zobaczy w tym rejonie. Mój tata esteta nerwicy by dostał jakby
miał mieszkać w takiej okolicy.
W każdym razie tutaj wszystko,
ładne, schludne i czyste. Dotarłyśmy w końcu do plaży i klifów które bardzo chciałam zobaczyć.
Miejsce jest na tyle atrakcyjne że przyjechała tu jakaś ekipa filmowa coś
kręcić. My natomiast zaczęłyśmy od wspinaczki w górę po wydreptanych ścieżkach,
żeby najpierw podziwiać ocean i widoki z góry. Patrząc tak na bezkresny ocean i
myśleć że gdzieś tam daleko jest Ameryka przywołało kilka wspomnień z dawnych
lat z innej wyprawy...
Później zdecydowałyśmy się zejść
nad małą zatoczkę i tam zrobić sobie sjestę słuchając rozbijających się fal.Po
dwóch godzinach nic nie robienia bo czy opalanie to jakaś czynność, wróciłyśmy
tą samą drogą do tego samego miejsca gdzie zostawił nas autobus. Oczywiście
rozkładu żadnego, na ławkę nie ma co liczyć. Czekałyśmy tak w ciemno 30 minut i
nadjechał. W końcu. Kolejny dzień zakończyłyśmy tym razem kolacją w iście nie
portugalskim stylu bo w chińskiej knajpie, bo tak marzyłam o jakimś kurczaku.
Za 11 euro jesz do woli sam nakładając sobie
co chcesz i ile chcesz. Kurczaki w różnych smakach, samosy, krewetki,
ryż, makaron, warzywa, sushi do wyboru do koloru, sałatki, desery, a jak się ma
ochotę to przygotują na ciepło rybę lub mięso na miejscu. Trzeba tylko za
napoje oddzielnie płacić. Głodne po całym dniu rzuciłyśmy się z mamą i
zapełniłyśmy talerze całkowicie. Dzięki temu żadne poprawki nie były konieczne
tym razem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz