Lagos, Portugalia
Nasz ostatni wyjazd był do Lagos i dla odmiany
przyjechałyśmy tutaj pociągiem. Przetestowałyśmy portugalskie autobusy to
trzeba było i kolej. Wagony z zewnątrz były przyozdobione twórczością lokalnych
graficiarzy a w środku, gdy wracaliśmy
nie było klimatyzacji, jednak mimo to podróż przebiegła sprawnie.
Historia Lagos nie różni się
zbytnio od historii poprzednich miast. Jest to starożytne nadmorskie miasto z ponad 2000-letnią
tradycją. Nazwa Lagos pochodzi od
celtyckiej osady Lacobriga co w
języku celtickim oznacza forteca. Miasto zdobywali po kolei Rzymianie,
Wizygoci, Maurowie i Chrześcijanie.
Wiek XV to czas eksploracji
morskich, odkryć i osiągnięć. Statki
przypływały do portu w Lagos pełne różnorakich towarów i przypraw. Przybyli także prawdopodobnie pierwsi afrykańscy niewolnicy i w związku z tym otwarto w 1444 roku
targ niewolników Mercado de Escravos.
Fundatorem tych afrykańskich wypraw był książę
Henryk, który za każdego niewolnika dostawał jedną piątą ceny sprzedaży. Nawet po
jego śmierci port w Lagos przyjmował niewolników lecz jego znaczenie powoli
zaczęło maleć gdyż potęga Lizbony powoli wzrastała i to tu statki z dalekich
wypraw zaczęły przybywać. W okresie hiszpańskiego panowania angielska flota
zaczęła uderzać na wybrzeże Portugalii.
Słynna Wojna o Przywrócenie w latach
1640-1668 doprowadziło do budowy fortów na całej długości wybrzeża. Jednym z
takich był Ponta da Bandeira z XVII
wieku w Lagos. Okres od 1576 roku aż do
1755 to czas w którym Lagos było stolicą regionu Algavre dopóki słynne
trzęsienie ziemi nie zrujnowało miasta. Zachowały się jedynie piętnastowieczne
mury oraz zamek gubernatora. Wiele budynków jest jednak z XVIII wieku.
Po zwiedzaniu grot udałyśmy się z
mamą na spacer po Lagos. Z dworca kolejowego spokojnie spacerkiem można dojść
do najważniejszych atrakcji turystycznych. Opuściłyśmy port, przeszłyśmy po
zwodzonym moście i ruszyłyśmy przed siebie. Tym razem bez mapy, spontanicznie
zaczęłyśmy maszerować uliczkami zabytkowej części Lagos. Doszłyśmy do pomnika upamiętniającego
ofiary Wielkiej Wojny. Później zaczęłyśmy się zastanawiać co zjeść żeby nie
trafić na "minę" no i nie stracić zęba. Good choice is a safe choice
wybrałyśmy kurczaka piri piri, który wcale taki piri piri (znaczy pikantny) nie był, do tego
ziemniaczki zapieczone, sałatka i mamy zestaw lunchowy za ok 10 euro.
Po przerwie na lunch wstąpiłyśmy
do sklepu drużyny portugalskiej. Oczywiście zdjęcie zwycięskiej drużyny na Euro
2016 widniało na wystawie. Fartem z nami wygrali mecz w ćwierćfinale, to my powinniśmy trzymać
ten puchar szczególnie po super pierwszej bramce naszego kapitana. Oj Roni się
tego na pewno nie spodziewał. Pamiętam jego minę :-) Na koniec dotarłyśmy na plac niewolników gdzie
stał pomnik księcia Henryka. Przeszłyśmy sobie wzdłuż zabytkowych murów
zachwycając sie nie tyle cegłami co palmami które obok rosły, więc tym razem na
fotografii wylądowały palmy.
Wyprawa do Portugalii była
wspaniałym przeżyciem, przypomniałam sobie jak fajnie jest zwiedzać i poznawać
nowe miejsca, ich historię i kulturę. Nie planowałam żeby tam jechać, wyszło
spontanicznie. I może tak jest najlepiej, nie planować i nie mieć wygórowanych
oczekiwań. Dobrze jest czasami dać sie ponieść i popłynąć z nurtem.
Do następnej wyprawy :-)
Jo
P.s Dzięki mamuś za fotki i filmiki z moją skromną osobą :-)
Mamusia :-) |
Palma taka duża a ja taka mała |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz